"Żaden człowiek nie jest samoistną wyspą; każdy stanowi ułomek kontynentu, część lądu. Jeżeli morze zmyje choćby grudkę ziemi, Europa będzie pomniejszona, tak samo jak gdyby pochłonęło przylądek, włość twoich przyjaciół czy twoją własną. Śmierć każdego człowieka umniejsza mnie, albowiem jestem zespolony z ludzkością. Przeto nigdy nie pytaj, komu bije dzwon: bije on Tobie." - John Donne

sobota, 18 maja 2019

Podróż poślubna, kamorra i święty Idzi


Do Neapolu leciałem prywatnie, nie zawodowo, przyrzekając sobie wcześniej, że choćby nawet podczas mojego pobytu doszło do wybuchu Wezuwiusza, a w całej Kampanii ogłoszono by z tego powodu stan klęski żywiołowej, to nie będę się zajmował niczym poza zasłużonym odpoczynkiem, należnym po intensywnym czasie ślubnych przygotowań i wreszcie samą ceremonią oraz jej weselną celebracją. Do Neapolu leciałem też zresztą zrządzeniem losu, można by to nazwać wyjazdem zastępczym, który to zaplanowałem z P. kilka dni wcześniej, w ramach preludium przed wizytą w Rzymie, na audiencji dla nowożeńców u papieża Franciszka. No więc w Neapolu miałem porzucić pelerynkę reportera, którą do tej pory mimowolnie i tak brałem ze sobą na wyjazdy urlopowe w walizkę, a później trochę przypadkiem trochę ukradkiem nakładałem gdy tylko przydarzała się okazja, zwykle ku niezadowoleniu podróżniczych towarzyszy… W Neapolu to okazja znalazła jednak mnie, choć się przed nią wzbraniałem jak nigdy wcześniej.

Zatoka Neapolitańska i Wezuwiusz

Wynajęliśmy pokój w dzielnicy Arenella, przy Piazza Medaglie D’Oro, który to skwer jest właściwie rondem z ośmioma rozchodzącymi się w kształt śnieżnego płatka uliczkami, z dziesiątkami barów, pizzerii i sklepików wokół. Potrzebowaliśmy odpoczynku po porannym locie, więc udaliśmy się jedną z ośmiu uliczek w stronę parku miejskiego Floridiana, z którego rozpościera się zapierający dech w piersiach widok na całą Zatokę Neapolitańską i w którym można spokojnie zażyć drzemki w towarzystwie przyjemnych dźwięków ornitofauny i urokliwej flory szczególnie w postaci hołubionych przeze mniej strelicji. Po godzinie włoskiej sjesty, wracając z parku, mimochodem zwróciłem uwagę na bramę prowadzącą do okolicznego szpitala, która zajęta była napisami, malunkami, sloganami, zdjęciami, balonami, i jeszcze innymi fantami, których już z perspektywy drugiej strony ulicy nie dostrzegłem. Wyglądało to na jakąś demonstrację, albo… No właśnie, sprawa szpitalnej bramy, jak się później okazało szpitala pediatrycznego Santobono di Napoli, nie dawała mi spokoju, ale zgodnie z wcześniejszym przyrzeczeniem puściłem sprawę w niepamięć. 

Następnego poranka, trochę intuicyjnie, włączyłem telewizję. Przerzucając tysiąc kanałów z gotowaniem, telezakupami i wróżbiarstwem, trafiłem wreszcie na RAI News, włoską stację informacyjną i zatrzymałem się na prognozie pogody. Następne dni w Neapolu zapowiadały się dość słonecznie i ciepło. Chwilę później rozpoczął się serwis informacyjny, a prezenter już w pierwszej informacji, o dziwo, połączył się z reporterem z Neapolu. Jak się okazało: kilka dni wcześniej, w wyniku porachunków mafijnych, ciężko ranna została czteroletnia dziewczynka Noemi, której imię obiegło całe Włochy, ponieważ została przypadkowo postrzelona podczas wspólnego spaceru z babcią na Piazza Nazionale w centrum miasta. Na początku nie słuchałem jednak co mówi do mnie reporter (chociaż wyłapałem, że dziewczynka żyje, a nawet zaczęła już oddychać bez respiratora), zapatrzyłem się za to na tło, bo wydało mi się całkiem znajome… Gdzieś już widziałem te napisy, zdjęcia, fanty… A różowe podłużne balony zaczepione na bramie złożyły mi się teraz w znajomą całość: N-O-E-M-I. Wspomniany reporter nadawał jakieś dziesięć metrów od mojego pokoju przy Piazza Medaglie D’Oro spod szpitala pediatrycznego Santobono, gdzie lekarze walczyli o życie wspomnianej dziewczynki rannej podczas porachunków dwóch klanów mafii kamorra.

Przed szpitalem Santobono di Napoli

Namówiłem P. żebyśmy przeszli się pod ten szpital raz jeszcze. Nie znam dobrze włoskiego, nie dowiem się niczego więcej, chciałem jednak iść i chwilę tam postać, przyjrzeć się napisom, przeczytać wyrazy wsparcia, przejrzeć fanty, zobaczyć to, czego nie dojrzałem wcześniej, może zamienić z kimś jednak dwa słowa. Przy szpitalu stały oczywiście ekipy telewizyjne, między innymi samochód telewizji publicznej RAI. Włączyłem samowolny "tryb beszczela", którego to trybu z uwagi na swoją introwertyczną naturę nie znoszę, ale który to bywa jednak przydatny w pracy reportera, po czym zapukałem do okna wspomnianego samochodu.

- Cześć, jestem dziennikarzem z Polski. Chciałem chwilę porozmawiać o tym co się stało - powiedziałem. - No no, szacuneczek, dziennikarze z Polski zajmują się nie tylko Rzymem i papieżem, ale i Neapolem! Bene! Klasa! - odpowiedział wyraźnie ucieszony dziennikarz. Ten sam, którego jeszcze pół godziny temu widziałem w telewizji…

Przedstawił się jako Jacopo Cecconi. Mówił też po angielsku. Tłumaczył, że sprawą żyją całe Włochy, że postrzelenie Noemi to kolejny taki przypadek w niedługim czasie, że coraz częściej w wyniku porachunków mafijnych w Neapolu, ale też i w innych włoskich miastach, ofiarami stają się przypadkowi ludzie. I że według niego ma to związek z populistyczną polityką rządu i partii Liga Północna Mateo Salviniego, szefa MSW kraju, a de facto jego przywódcy, za którym on nie przepada, podobnie zresztą jak kolega montażysta siedzący na fotelu obok. Pogadaliśmy kilka minut, Jacopo musiał jednak kończyć, bo miał kolejne wejście na żywo spod szpitala. Za pół godziny do Santobono miał bowiem przyjechać biskup Neapolu, żeby spotkać się z rodzicami dziewczynki, wciąż koczującymi nad łóżkiem swojej ukochanej córeczki.

Dwie godziny później w Neapolu i w Sienie, w tym samym czasie, co podkreślały później przez kilka dni media, doszło do dwóch wydarzeń. Gdy ranna dziewczynka Noemi w szpitalu Santobono otwierała oczy i ku uciesze całego personelu, a przede wszystkim rodziców, wybudzała się ze śpiączki, w Toskanii, w Sienie, policja zatrzymywała człowieka, który do niej strzelał - Armando Del Re, prawdopodobnie członka jednego z klanów mafii Kamorra, klanu Di Lauro, jak ustalono dość szybko.

Strelicja królewska

Mafii kamorra raczej przedstawiać nie trzeba, szczególnie z uwagi na popularną także w Polsce książę „Gomorra” Roberta Saviana, której sam nie czytałem. Tak czy inaczej, kamorra to najstarsza włoska mafia, która działa w Neapolu i okolicach już od przeszło stu lat. Jest to też bodaj najmniej hierarchiczna mafia, z wieloma klanami i odłamami, kontrolującymi nierzadko niewielkie tereny, a nawet pojedyncze ulice w Neapolu, toteż częściej niż w innych podobnych strukturach mafijnych (takich jak sycylijska Cosa Nostra czy kalabryjska 'Ndrangheta) dochodzi w niej do konfliktów wewnętrznych. Postrzelenie dziewczynki Noemi przez Armando Del Re, który w tym samym czasie zabił też członka innego klanu Salvatore Nurcaro, było tego najlepszym przykładem, a jednocześnie - jakkolwiek to by w tej sytuacji zabrzmiało - nieszczęśliwym wypadkiem. 

- Tak będzie dopóki ludzie nie zmienią mentalności i podejścia do mafii. Gdybyś zapytał mieszkańców Neapolu czy widzą problem mafii, większość odpowie ci, że takiego nie ma - mówi mi Alessandro Brancaccio, rodowity Neapolitańczyk, z którym należymy do tej samej włoskiej wspólnoty Sant’Egidio (czyli świętego Idziego; sama nazwa wzięła się od kościoła świętego Idziego na Zatybrzu w Rzymie, pierwszego kościoła wspólnoty) zajmującej się przede wszystkim pomocą osobom ubogim. Ja w Warszawie, on w Neapolu. We Włoszech Sant’Egidio popularne jest jednak bardziej niż w Polsce, w końcu stąd się wywodzi, we Włoszech jest niczym Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy dla kraju nad Wisłą. Właściwie w każdym większym mieście wspólnota ma swoją komórkę. W Neapolu prowadzi też m.in. Szkołę Pokoju dla dzieci z trudnych rodzin oraz dzieci migrantów, którą to szkołę odwiedziliśmy z P. korzystając z pobytu w mieście. Co więcej, właśnie odbywały się tam zajęcia poświęcone sprawie postrzelenia małej Noemi, więc temat wrócił do mnie po raz kolejny. Dzieci rysowały właśnie laurki dla dziewczynki i życzyły jej szybkiego powrotu do zdrowia, a wolontariusze tłumaczyli dlaczego przemoc jest zła i dlaczego mafia krzywdzi niewinne osoby…

- Przypadek Noemi nie jest pierwszym takim przypadkiem, ale tym razem czuć, że dzieje się coś nowego, może coś przełomowego - mówił mi z kolei Alessandro. I dodał, że dzień po postrzeleniu Noemi stała się rzecz niespotykana, bo jeden z synów siedzącego w więzieniu członka mafii kamorra przyznał publicznie, że taka sytuacja nie powinna się przydarzyć i że jest mu za mafię wstyd.  Nawet szef MSW, wspomniany Mateo Salvini, zapowiedział, że rząd zaostrzy walkę z kamorrą, ale nikt we Włoszech nie wie, pewnie łącznie z samym Salvinim, jak można by to zrobić. 

Alessandro tłumaczył mi także dlaczego mafia we Włoszech jest wciąż tak popularna i wpływowa: - Wyobraź sobie, że szukasz pracy. Idziesz do lokalnej fabryki. Pracodawca mówi ci jednak, że cię nie zatrudni, bo nie ma miejsc. Wkurzasz się, bo zależy ci na tej robocie. Idziesz do jednego z lokalnych capo, czyli szefów mafii. Mówisz mu, że tamten nie chce cię przyjąć, a ty chcesz pracę. Capo wysyła swojego człowieka do szefa fabryki, z prośbą, żeby cię przyjął. Musi cię przyjąć, bo jest zależny od mafii, pewnie płaci jej haracz. A jak nie płaci, to też się boi. Ty dostajesz pracę - jesteś zadowolony. Szef fabryki nie traci głowy - jest zadowolony. Mafia zyskuje człowieka - też na tym zyskuje. W ten sposób buduje się ukryte struktury, tworzy się państwo w państwie. Młodzi ludzie, w poszukiwaniu pracy, często wolą szukać szczęścia u lokalnych mafiozów, niż w urzędzie,  bo tam szybciej znajdą zatrudnienie. Szybciej utrzymają rodzinę, zaimponują dziewczynie nowym Piaggio... No i jest jeszcze jeden wymiar tej zależności. Członkowie mafii bardzo często mają powiązania z politykami. Także z czołowych włoskich partii - podkreślił Alessandro.

- No dobrze, ale gdzie miałbym właściwie iść, jeśli chcę się dostać do lokalnego capo?

- Tu wszyscy to wiedzą. (Alessandro się uśmiechnął.) A jak nie, to twój znajomy wie. To naprawdę nie jest problem. Bywa, że trudniej dostać się do urzędu.

Szkoła Pokoju w Neapolu
Między innymi dlatego Neapol to jedno z najbiedniejszych miast we Włoszech (choć jeszcze w XVIII wieku, gdy odwiedzał je Goethe, opisywał Neapol jako rajskie miasto, którego mieszkańcy żyją "w stanie ciągłego odurzenia i samozapomnienia"), a sam region Kampanii jest najuboższym w całym kraju. To właśnie tu jest największy odsetek osób ubogich i bezdomnych, dlatego dla sporego grona potrzebujących wspólnota Sant’Egidio jest jak zbawienie. Zbawienie, które przychodzi często dopiero po zmroku - mówi Alessandro - bo wielu z kloszardów w dzień ucieka z centrum miasta w stronę wybrzeża chroniąc się przed policją i służbami miejskimi i tam znajdując chwilę wytchnienia oraz miejsce spoczynku. Dopiero gdy nad zatoką zajdzie już słońce, niczym wygłodniałe psy, bezdomni z całego Neapolu wędrują w przeciwnym kierunku, z nadmorskiego pasa do miasta, szukając pożywienia i pomocy, m.in. ze strony Sant’Egidio, ale także lokalnego oddziału Caritasu. Wielu ubogich zamieszkuje też neapolitańskie przedmieścia, jadąc pociągiem turystycznej linii Circumvesuviana w stronę Pompejów i kurortu Sorrento, oprócz pięknego widoku na wulkan Wezuwiusz i wybrzeże neapolitańskie, można także dostrzec skupiska prowizorycznych budynków budowanych z desek, dykty czy blachy falistej, oraz grożące zawaleniem bloki (co widać nawet gołym okiem). 

Co musiałoby się stać, żeby mafia z Neapolu zaczęła tracić wpływy? Według Alessandro przede wszystkim musi zmienić się mentalność, szczególnie młodych ludzi, którzy w mafii widzą często jedyną trampolinę do lepszego życia, kariery, sukcesu. Żaden rząd z mafią nie wygra, wygrać mogą z nią tylko sami mieszkańcy - spuentował Alessandro. (A ja w tym momencie przypomniałem sobie, że jakiś czas temu podobne słowa usłyszałem od innego Aleksandra, Alejandro Ramizera, z meksykańskiego miasteczka Leon w stanie Guanahuato, który mówił mi jak należy walczyć z siejącymi postrach w Meksyku gangami narkotykowymi Halisco i Sinaloa). 

Gdy to piszę, jestem już w Warszawie, jest sobota osiemnastego maja, od postrzelenia Noemi mija dziś piętnaście dni. Ostatnie wieści ze szpitala Santobono sprzed trzech dni brzmią optymistycznie: "Dziewczynka jest przytomna, jej stan jest stabilny, może poruszać wszystkimi czterema kończynami, choć wciąż potrzebuje lekkiego wsparcia tlenowego. Kontynuowane są rutynowe testy diagnostyczne" - tak brzmi oświadczenie lekarzy. Armando Del Re, zatrzymany członek mafii kamorra z klanu Di Lauro, jak czytam dziś w dzienniku InterNapoli, pozostaje w areszcie, wkrótce zostanie postawiony w stan oskarżenia. Policja z Neapolu zatrzymała również brata Armando Del Re, który miał zapewniać komórce wsparcie logistyczne.

czwartek, 28 marca 2019

Wiosna algierska, nie arabska

Latefa Guemar jest wykładowczynią na Uniwersytecie Wschodniego Londynu. W 2002 roku z uwagi na opozycyjną działalność męża Soleimana Adela Guemara, znanego w Algierii dziennikarza i poetę, musiała uciekać z kraju przed rządzącym do dziś Frontem Wyzwolenia Narodowego. Teraz twierdzi, że mieszkańcy Algierii nie protestują ani przeciwko autorytarnym rządom, ani przeciwko korupcji czy bezrobociu, choć to wszystko Algierczykom również spędza sen z powiek. - Tym razem chodzi jednak o honor - mówi Latefa. I dodaje: - Mamy prezydenta, który od sześciu lat nie powiedział ani słowa. Ani słowa! Jak ktoś taki może rządzić krajem? On już właściwie nie żyje!

Prezydent Abdelaziz Bouteflika ma osiemdziesiąt dwa lata i rzeczywiście rzadko kiedy daje oznaki życia. A jak już daje, to nieprzekonująco. Kilka tygodni temu algierska telewizja pokazała wideo z rozmów prezydenta z wojskiem, krótko po powrocie z leczenia w Szwajcarii, na którym sędziwy prezydent z dużym trudem porusza ręką, bełkota, ma tępy wzrok. Oświadczenie w jego imieniu, w którym zrzeka się ubiegania o następną kadencję, odczytała prezenterka lokalnej telewizji. W 2013 roku prezydent przeszedł udar mózgu, który bardzo nadszarpnął jego zdrowie. Później miał zresztą przejść jeszcze dwa-trzy kolejne. W dodatku Bouteflika cierpi na chorobę nowotworową. W efekcie porusza się na wózku inwalidzkim i co chwila wylatuje na leczenie do wspomnianej Szwajcarii.

Zdjęcie: EPA






W Algierii od lutego trwają protesty antyrządowe. Zaczęły się po tym jak prezydent poinformował, że chce rządzić kolejną, piątą już, kadencję. Abdelaziz Bouteflika władzę przejął w 1999 roku i do tej pory jej nie oddał. Choć zapewniał, że będzie rządził dopóty, dopóki będzie chciał tego naród. Na początku, rzeczywiście jawił się jak wybawca - jego program amnestii dla rebeliantów przyczynił się do wygaśnięcia wojny domowej i rozproszenia grup rebelianckich. Pogodził Arabów z Berberami, liberalizował gospodarkę. Z każdymi kolejnymi wyborami mandat Boutefliki stawał się jednak coraz słabszy, a słów krytyki z uwagi na coraz bardziej autorytarne rządy prezydenta przybywało. W międzyczasie Algierię, podobnie jak i inne państwa w regionie, dotknęła Arabska Wiosna. Choć w przeciwieństwie do sąsiadów Tunezyjczyków czy - odwiecznych konkurentów o prymat w regionie - Egipcjan, w Algierii czas rewolucji przebiegł pokojowo. Według Wojciecha Jagielskiego, reportera i publicysty "Tygodnika Powszechnego" z dwóch powodów. Po pierwsze, Algierczycy mieli jeszcze w pamięci krwawą i wyniszczającą wojnę domową, do której doszło w latach 1991-2002, i w wyniku której zginęło ćwierć miliona osób. Po drugie, algierski rząd poskromił buńczuczne nastroje obywateli obietnicami obniżki cen żywności i subsydiami, na które mógł sobie pozwolić z uwagi na dobrą koniunkturę na światowych rynkach jeśli chodzi o ceny ropy naftowej. Algieria jest jednym z największych na świecie producentów tego surowca.

Dobra koniunktura się jednak skończyła, a wraz z nią na światło dzienne zaczęły wychodzić słabości państwa i pogarszająca się  kondycja samego prezydenta. Socjalistyczne państwo muzułmańskie - w którym jak pisał kiedyś dramaturg i poeta algierski Kateb Yacine "Lenin jest u siebie" - zaczęło wyraźnie niedomagać, tak jak niedomagać zaczął sam prezydent Bouteflika: - Od czasu gdy stał się bardzo schorowanym człowiekiem właściwie już nie był u władzy. Wszyscy wiedzieli że to nie on rządzi. On był zbyt chory. Ludzie mówili, że rządzi jego brat Said, że rządzi jego rodzina. No i wojsko, wojsko zawsze rządziło Algierią. Tak czy inaczej, na ten moment mamy do czynienia z kompletnie chaotycznymi rządami. Nikt nie wie co się teraz dzieje w państwie - mówi Latefa Guemar.

Abdelaziz Bouteflika

I właśnie dlatego, mimo że wcześniej Algierczycy nie mieli do swojego prezydenta aż tyle nienawiści co Libijczycy do Muammara al-Kaddafiego, Egipcjanie do Hosniego Mubaraka czy Syryjczycy do Baszara al-Assada, wreszcie powiedzieli dość. W połowie marca prezydent Bouteflika uległ dziesiątkom tysięcy protestujących, szczególnie w stolicy kraju Algierze, i ogłosił - poprzez wspomniane oświadczenie w telewizji - że nie będzie się ubiegał o piątą kadencję. Jednocześnie w imieniu prezydenta poinformowano jednak, że zaplanowane na kwiecień wybory prezydenckie odbędą się w późniejszym terminie. Kiedy - tego już nie doprecyzowano. Żeby uspokoić demonstrantów władze powołały także nowego premiera Nuredina Beduia i jego asystenta, pochodzących rzecz jasna ze środowiska rządowego. Bliskowschodni dziennikarz Ahmed Aboudouh, współpracujący z brytyjskim dziennikiem "The Independent", mówi, że to farsa: - Na razie nikt nam nawet nie powiedział jak długo będzie trwał okres przejściowy przed wyborami, ani kiedy zostaną ogłoszone. To była taktyka polityczna polegająca na zyskaniu czasu i wygaszeniu kryzysu który mógłby spowodować upadek reżimu. I to jest wyraźny sygnał, że władza działa w złej wierze - uważa. 

W dobre intencje rządu nie wierzą także ci, którzy co piątek wychodzą na ulice Algieru i kilku innych większych miast. W ostatnich demonstracjach, mimo rzęsistego deszczu i niskiej temperatury, wzięło udział kilkanaście tysięcy osób. W środę głos w sprawie protestów zabrał szef sztabu generalnego sił zbrojnych Algierii generał Ahmed Gaid Salah, który poinformował, że chce, by prezydent Bouteflika został uznany za "niezdolnego do sprawowania władzy". Apel generała poparła dwa dni później także partia rządząca Front Wyzwolenia Narodowego, a także drugie ugrupowanie koalicji - Zgromadzenie Narodowo-Demokratyczne. Według mieszkającego w Tunisie dziennikarza Simona Cordalla, rząd zrobi wszystko, żeby nie zrzec się władzy: - Oni będą się trzymać władzy rękami i nogami. Może poświęcą prezydenta Bouteflikę, ale trudno się spodziewać, żeby dali rządzić komuś innemu - mówi dziennikarz.      

Według Wojciecha Jagielskiego dużą rolę - w kontekście dalszego przebiegu sytuacji - może odegrać opozycja: - Do tej pory w demonstracjach dominowali studenci, a nie opozycyjni politycy. W takich chwilach przełomu bardzo często okazuje się jednak, że z niezdobytej do tej pory twierdzy jaką jest obóz władzy odpadają rozmaitego rodzaju kawały, dzieli się ona, rozpada, i kto wie czy któraś z frakcji na takim zamieszaniu też nie postanowi skorzystać. Najczęściej to jest jednak tak, że mówi się o wielkich zmianach, ale tylko po to, żeby zmieniać bardzo niewiele - zauważa.

Są jednak i tacy, którzy w wydarzeniach w Algierii widzą zaczątek nowej Arabskiej Wiosny, albo - jak się zaczęło w regionie modnie ją przepowiadać - Arabskiej Wiosny 2.0. Tym bardziej, że niespokojnie jest nie tylko w Algierii, ale także w sąsiedniej Tunezji czy w Sudanie, a do demonstracji antyrządowych dochodziło też w poprzednim roku w Jordanii. Zarówno Latefa Guemar jak i Ahmed Aboudouh twierdzą jednak, że Algierii nie należy łączyć z napięciami społecznymi w innych arabskich krajach, bo ich specyfika jest inna: - Procesy demokratyczne, które zaczęły się w Tunezji czy Egipcie w 2011 roku, w Algierii rozpoczęły się już w latach osiemdziesiątych, tak jak chociażby w Polsce. To są protesty o bardzo narodowym kontekście, w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Myślę, że Algierczycy mają też wciąż w pamięci to, co wydarzyło się w czasach okrutnej wojny domowej. I nie chcą więcej takiego rozlewu krwi - przekonuje Latefa Guemar.

Ahmed Aboudouh dodaje, że nastroje w regionie też są różne od tych sprzed kilku lat: - W tej chwili świat arabski nie ma potrzeby wzniecania kolejnej Arabskiej Wiosny. Ludzie wzięli lekcje z tego co działo się w krajach takich jak Egipt, Syria, Jemen czy Irak. Rozmawiałem niedawno z liderami protestów w Sudanie, gdzie od tygodni trwają protesty. Tłumaczyli mi, że atmosfera w regionie jest taka, że ludzie boją się kolejnych rewolucji, bo wiedzą czym to grozi. I podobnie jest z Algierią, dlatego nie spodziewałbym się szybkiej transformacji ustrojowej - uważa bliskowschodni dziennikarz. 

Protestujący Algierczycy nie widzą jednak innego rozwiązania niż dymisja całego rządu i nowe uczciwe wybory. Na jutro, dzień świąteczny, zapowiadane są kolejne masowe demonstracje. W Algierze przebąkują, że rząd być może ogłosi w piątek dymisję prezydenta Abdelaziza Boutefliki. Zdecyduje o tym wojsko, bo sam prezydent niewiele ma już do powiedzenia. A nawet jakby miał - i tak trudno byłoby go dosłyszeć.