"Żaden człowiek nie jest samoistną wyspą; każdy stanowi ułomek kontynentu, część lądu. Jeżeli morze zmyje choćby grudkę ziemi, Europa będzie pomniejszona, tak samo jak gdyby pochłonęło przylądek, włość twoich przyjaciół czy twoją własną. Śmierć każdego człowieka umniejsza mnie, albowiem jestem zespolony z ludzkością. Przeto nigdy nie pytaj, komu bije dzwon: bije on Tobie." - John Donne

czwartek, 1 sierpnia 2013

Niewidzialne dzieci z Bośni

Bałkański kocioł znowu wrze. W rządzonej przez trzy zwaśnione narody Bośni i Hercegowinie trwa polityczna kłótnia, która uderza w najbardziej bezbronnych obywateli tej multietnicznej republiki. W dzieci.

Kością niezgody stał się trzynastocyfrowy numer identyfikacyjny, zwany JMBG (w języku serbskim: Jedinstveni maticni broj gradjana), który od czasu porozumienia pokojowego w amerykańskim Dayton w 1995 roku dostawał każdy obywatel Bośni i Hercegowiny. JMBG to odpowiednik naszego numeru PESEL. I tak jak w Polsce bez numeru PESEL, tak i w Bośni bez numeru JMBG - nie idzie żyć. Potrzebny jest on w urzędach, przy wizycie u lekarza, w szkole, przy załatwianiu paszportu. 

Ósma i dziewiąta cyfra tego numeru określa region z jakiego pochodzi nowo narodzone dziecko. I tak na przykład "10" - to Banja Luka,  będąca częścią Republiki Serbskiej, a "17" - to Sarajewo, stolica bośniacko - chorwackiej federacji Bośni i Hercegowiny.

(Dla porządku: Bośnia i Hercegowina w wyniku podziału po wojnie domowej*, która wybuchła w 1992 roku, jest państwem federacyjnym i składa się z Republiki Serbskiej (gdzie dominują głównie prawosławni Serbowie) i Federacji Bośni i Hercegowiny (gdzie zależnie od miasta - dominują albo muzułmańscy Boszniacy, albo katoliccy Chorwaci). Każda z narodowości ma swoje przedstawicielstwo w rządzie, na którego czele stoi trzech panów, żeby było sprawiedliwie - Serb, Boszniak i Chorwat.) 




No więc Serbowie, Boszniacy i Chorwaci pokłócili się o 13-cyfrowy numer identyfikacyjny, po tym jak stara ustawa wygasła i trzeba było podpisać nową. Poszło właściwie o dwie rzeczy. Po pierwsze - Serbowie zakwestionowali nadawanie numerów w gminach granicznych z Federacją, tak zwanych gminach spornych, uważając, że dzieci urodzone jeszcze na terytorium gminy serbskiej dostają numery bośniacko-chorwackie. Po drugie: Serbowie z Republiki Serbskiej dążą do tego, żeby dzieci urodzone na ich terytorium miały osobne numery identyfikacyjne, różne od JMBG - jakie na przykład w 2009 roku wprowadziła Chorwacja. Z kolei Boszniacy i bośniaccy Chorwaci chcą, żeby numery były losowe i nie określały z jakiego regionu pochodzi dziecko. 

Efekt - kłótnia. Od lutego coraz większa, właściwie to już stan politycznej wojny, wojny coraz mniej merytorycznej i coraz bardziej żywiołowej. I jak to na Bałkanach - nikt nie myśli ustąpić, bo ustąpić to się poddać, pokazać słabość, stracić honor, a honor na Bałkanach to świętość, więc impas i ani rusz.  No bo Serbowie mieli by się ugiąć? Nie do wyobrażenia! Boszniacy? A gdzie tam! Po naszym trupie! W efekcie, rząd zawiesił nadawanie numeru JMBG i od lutego bieżącego roku w dzieci w Serbii rodziły się bez prawa do życia, jak w pelerynce niewidce. Takich niewidzialnych dzieci przyszło na świat tylko w samym Sarajewie ponad półtora tysiąca. Ale jak kłótnia, to przecież kłótnia - bo racja, to przecież racja.


Fot. Amel Emrić

Polityczna walka, będąca oczywiście odbiciem różnic etnicznych i nacjonalistycznych dążeń - poniosła za sobą bardzo smutne konsekwencje. Jej symbolem stała się śmierć miesięcznej dziewczynki - Beriny Hamidović. Berina przyszła na świat z poważnymi komplikacjami zdrowotnymi. Potrzebna była szybka operacja, która musiała odbyć się zagranicą. Berina nie miała jednak numeru JMBG, więc serbska straż graniczna długo nie chciała przepuścić jej i rodziców przez granicę do kliniki w Niemczech. Gdy wreszcie udało dotrzeć się na miejsce, było już za późno. Dziewczynka zmarła. Po tym tragicznym zdarzeniu, w kraju doszło do masowych protestów, z najgłośniejszymi, który wybuchły przed bośniackim Parlamentem. Protesty te trwają do dziś i w ich wyniku wiele osób zostało rannych i aresztowanych.

Co prawda, pod naciskiem światowych organizacji, między innymi Międzynarodowej Helsińskiej Federacji Praw Człowieka, oraz Wysokiego Przedstawiciela dla Bośni i Hercegowiny (instytucja kontrolowana przez Radę Europy) bośniacka Rada Ministrów wprowadziła niedawno ustawę, która umożliwia nadawanie nowych numerów identyfikacyjnych. Jednak jest ona tylko tymczasowa i wywołuje nie mniejsze komplikacje, jak jej brak.

Docelowy dokument, który ma obowiązywać na czas dłuższy, wciąż jest przedmiotem sporów w Parlamencie. Najgorsze, że z bośniackich rozmów politycznych bije ta sama od lat nacjonalistyczna retoryka. Retoryka, którą ani przez moment nie skruszyła śmierć bezbronnego - a według prawa -  niewidzialnego dziecka. 

'Nie pójdę, dopóki nie będę miał swojego JMBG'


*Po śmierci Jozefa Broza Tito i rozpadzie Jugosławii (do której terytorium Bośni wcześniej należało) w 1992 roku w Bośni odbyło się referendum dotyczące przyszłości republiki. Prawie sto procent ludzi opowiedziało się za niepodległością. Głosowanie zbojkotowali Serbowie, którzy chcieli utworzyć własne państwo z własną konstytucją. Gdy pokojowymi drogami okazało się to niemożliwie, Serbowie chwycili za broń. Później każda nacja - także Boszniacy i Chorwaci - chciała wyrwać dla siebie jak najwięcej terenów. Ale to Serbowie, którzy broń odziedziczyli po Armii Federalnej zdobyli nad przeciwnikami przewagę i dziś kontrolują większą część Bośni. 

Bilans wojny to 250 tysięcy ofiar i dwa miliony ludzi bez dachu nad głową. Był to najbardziej krwawy konflikt zbrojny od czasu II wojny światowej. 

Kolejnym tak krwawym konfliktem będzie najpewniej wojna domowa w Syrii. Według oficjalnych doniesień zginęło tam już około stu tysięcy ludzi. A w rzeczywistości - o wiele, wiele więcej.

sobota, 27 lipca 2013

Off the record: O sponsoringu i nie tylko


Coraz więcej w mediach mówi się o nowej formie sponsoringu. Kobiety, najczęściej młode i atrakcyjne, mają być utrzymywane przez sponsora, w zamian za seks. Logicznie mechanizm sponsoringu wydaje się być prosty: obie strony dostają to, czego im brakuje. Mężczyźnie, zwykle bogatemu - spełnienia seksualnego. Kobiecie na dorobku - pieniędzy i  dachu nad głową. Czytam o tym w Newsweeku i wyłapuję zdania: "Sprzedam umysł i ciało", "Coraz więcej wykształconych Polek wybiera życie utrzymanki", "nawet wśród ekspertów trwa dyskusja czy sponsoring to prostytucja", "gdy studiowałam, sponsoring wśród studentek był czymś zwyczajnym".

Czytam i oczom nie wierzę.

Nie wierzę, chociaż - tak jak i wcześniej - temat ten przyjmuję do wiadomości z dużym dystansem. Mam nadzieję, że to tabloidowy wymysł, nowoczesna medialna gawęda, która jak kula śnieżna, powtarzana i napędzana coraz częściej, urasta to rozmiarów problemu dyskutowanego na szerszą skalę, mimo że jest to zjawisko w rzeczywistości marginalne, choć bardzo przyciągające uwagę. 

Nigdy nie spotkałem się z czymś takim, chociaż wiele już w życiu widziałem. Jeśli nawet sponsoring istnieje, to chcę wierzyć, że to tylko margines. W każdym społeczeństwie musi być przecież jakiś ludzki margines, ulegający deprawacji, schodzący na złą drogę z bardzo różnych powodów, nawet tych wytłumaczalnych. W każdym jednak prawdziwym przypadku jest to zjawisko przerażające. Tak, chociaż mam dwadzieścia trzy lata, funkcjonuję w kulturze współczesnej, staram się być tolerancyjny i sporo rozumiem, historie, o których czytam naprawdę mnie przerażają i jednocześnie - wkurwiają. 

Bohaterka reportażu Newsweeka, studentka w moim wieku, mówi: - Dla mnie to po prostu forma zarobku. To się niczym nie różni od małżeństwa, przecież w małżeństwie ludzie też uprawiają seks za spokój, ciszę w domu, wakacje.

Ciało, które jest towarem powszednim. Seks, który jest usługą. Usługą, traktowaną jako nienaganna, a wprost zwyczajna. Nowa forma zarobku. Młode, wykształcone kobiety. Dojrzali mężczyźni, którzy mają rodziny. Kobiety, które można spotkać na ulicy, na uczelni. Szefowie, którzy mają podwładnych, znają zasady dobrego wychowania. 

Czy ten świat oszalał? A może to ja zostałem gdzieś w tyle?

Kiedy skończyły się czasy, w których seks był traktowany jako najbliższa emocjonalna forma kontaktu ludzi, którzy z miłości chcą poznawać siebie, czuć bliskość i przekazywać uczucia?  Czasy, w których seks należał do sfery intymnej, przynależnej tylko dwóm kochankom, o której się nie mówiło na imprezach, nie chwaliło się  w mediach, ponieważ z samej istoty było to coś, co chciało się zachować dla siebie? Gdy było to coś wyjątkowego, magicznego, sacrum? Gdy taki był tego odbiór społeczny? Czy nasza kultura uczuciowa, zamiast się wzbogacać, staje się coraz bardziej prymitywna?

(I nie piszę tu o traktowaniu seksu jak tematu tabu. Mówić o tym trzeba, i to od lat najmłodszych, ale w inny sposób, przyjmując inną retorykę. 

Tymczasem: seks stał się składnikiem kultury współczesnej, pojęciowo jest w niej osadzony, przybiera coraz to bardziej nowatorskie formy odbioru, poszerza granice przyzwoitości, staje się sam dla siebie - swoistym monstrum. Można powiedzieć, że w kulturze współczesnej się przewartościował. 

A przecież nie jest to wytwór kultury tylko natury, zaś w seksuologii - jak to celnie ujął Zbigniew Lew Starowicz w książce "Seks w kulturach świata" - kultura jest nadbudową natury, nie odwrotnie, a seks to fenomen specyficznie ludzki. I opiera się od wieków na podobnych tradycyjnych wartościach - jak przywiązanie, pewność, dojrzałość - często niezależnych od poziomu kultury uczuciowej, która w Europie jest w końcu wysoka.)
 
Kadr z filmu "Sponsoring" (2011); w wersji francuskiej: "One" (2011)


Zastanawiam się też: czy bohaterki reportażu rozumieją co to znaczy dotykać obcego człowieka? Dotykać jego ciało? Czy czują wagę tej sytuacji? Czy rozumieją co to znaczy wchodzić z nim w kontakt intymny? Czy kiedyś robiły to z miłości? 

Zastanawiam się jeszcze nad inną warstwą tego zjawiska - warstwą psychologiczną. Nie do wyobrażenia dla mnie jest to z jaką psychologiczną swobodą, łatwością i arbitralnością, wypowiadają się i - jak mniemam - myślą osoby, które decydują się na sponsoring. Seks jako usługa: za pieniądze, za mieszkanie. Jak można z tym żyć? Jak można normalnie funkcjonować, spotykać się ze znajomymi, opowiadać rodzicom jak spędziło się tydzień? Jak później wejść w normalny związek? Mieć męża, nawet chłopaka? Z takim ciężarem?

I z drugiej strony. Jak to wygląda z perspektywy sponsora, który ma rodzinę? Jak to długofalowo pływa na jego psychikę? Czy to w ogóle wpływa na jego psychikę i czy ma przełożenie na rodzinę, pracę, inne kontakty damsko-męskie?

Kiedyś pisałem tutaj, że za kilkaset lat nasze czasy zostaną przez historyków (jeśli będą jeszcze potrzebni) zaklasyfikowane najpewniej jako epoka dualizmu. Dualizmu - ciała i duszy, że dusza stanie się ciałem, że pojęcie duszy zaginie. Oczywiście nie dowiodę racji mojemu twierdzeniu, ale jestem przekonany, że tak będzie, chociażby po obserwacji zjawisk takich, jak to o którym czytam w polskim wydaniu Newsweeka. 

Oczywiście w tym tekście jest dużo emocji, a sam sponsoring to sprawa przecież indywidualna. Nie znaczy to jednak, że można nad takimi zjawiskami przechodzić obojętnie. NIE, NIE MOŻNA. Dla mnie jest to zjawisko nie do wyobrażenia i nie do zaakceptowania.  

A przybliżając sam problem - to zwykła prostytucja. 




Gustav Klimt - "Pocałunek"

poniedziałek, 1 lipca 2013

Odwiedzaj rodziców, bo poniesiesz karę


W serwisie informacyjnym BBC o nowym prawie w Chinach: dorosłe dzieci muszą odwiedzać rodziców, inaczej mogą zapłacić grzywnę albo iść do więzienia. Taki zapis znalazł się w tamtejszej Ustawie o Ochronie Praw i Interesów Osób Starszych. Ma to być odpowiedź na wzrastający problem samotności wśród chińskich rodziców, których zabiegane pociechy nie zawsze mają dla nich czas. 

Ustawa mówi, że dzieci powinny dbać o potrzeby duchowe swoich rodziców i pod żadnym pozorem nie powinny lekceważyć albo zaniedbywać starszych. Prawo nie określa jednak - dla przykładu - z jaką częstotliwością należy składać wizyty rodzicom, jak długo u nich gościć albo kto będzie nadzorował wizytę, żeby stwierdzić czy była ona ustawowo wystarczająca. 

Mimo tego, ma ono posłużyć jako punkt wyjścia w procesach sądowych, które dotyczą na przykład braku opieki nad osobami starszymi.  Według prawników i socjologów ma być też wiadomością wysłaną do młodego społeczeństwa, zaalarmować o problemie (W nawiązaniu: tutaj pisałem o podobnym problemie w Japonii, gdzie można wynająć sobie dzieci, którzy będą dogadzać rodzicom i sprawiać wrażenie, że robią to naturalnie).

Czytam komentarze młodych ludzi na forach internetowych, w reakcji na artykuły o nowym zapisie w ustawie: "a czy będzie prawo, które zagwarantuje nam więcej wolnego czasu na odwiedziny rodziców?"; "kocham rodziców, ale często po prostu jestem tak zajęty, żeby zarobić na życie, że nie mam możliwości ich odwiedzić"; "a co gdy mieszka się bardzo daleko? Czy rząd będzie finansował odwiedziny?"; „co za czasy!... więzi rodzinne powinny być oparte na spontanicznych emocjach, ten świat jest dziwny". 

Według statystyk rządowych, w Chinach jest obecnie około 185 milionów ludzi, którzy mają 60 lat lub więcej. W 2030 roku liczba ta ma wzrosnąć dwukrotnie.

Większość starszych ludzi w Chinach żyje samotnie. Jest to spowodowane w dużej mierze polityką jednego dziecka i wzrostem przeciętnej długości życia. 

Matsuo Bashō - Deszczowa noc w Maekawie
 

niedziela, 23 czerwca 2013

Czarna Afryka się nie mieści



 "Kiedy szczęśliwie urodzisz, jeżeli to będzie chłopiec - zostaw go przy życiu, jeżeli dziewczynka - wyrzuć"

list pewnego Greka- Hilariona do żony - Alis (I wiek p.n.e.)
  
[w: Ryszard Kapuściński, Lapidaria] 


Choć przyrost demograficzny od wieków powodował globalny niepokój, teraz faktycznie jest o czym mówić. Media alarmują i rozpisują się: według najnowszego raportu ONZ z 13 czerwca, do końca wieku, a więc do 2100 roku, liczba ludzi na świecie może się podwoić i wynieść 11-cie bilionów. Największy przyrost naturalny notuje Afryka, która przeżywa największą w dziejach świata eksplozję demograficzną. Jak twierdzi profesor Joel Cohen, z Uniwersytetu Rockefellera w Nowym Jorku, "tempo wzrostu populacji w Afryce jest niepodobne do niczego innego w całej historii świata i może być to dla niego problem krytyczny" (New York Times, 14.04.2013r). 

Chodzi głównie o Afrykę Subsaharyjską, tak zwaną Czarną Afrykę, poniżej pustyni Sahara, która w głównym stopniu determinuje ogólnoświatowy boom demograficzny. Z około dwudziestu krajów, w których kobiety rodzą średnio więcej niż piątkę dzieci, aż dwadzieścia znajduje się w tym regionie świata. Roczny przyrost naturalny wynosi tam 2,5 procenta w porównaniu z około 1,2 procentowym przyrostem w Ameryce Łacińskiej i Azji. Łącznie Afryka Subsaharyjska stanowi 12 procent populacji świata, a za niecałe sto lat może stanowić jedna trzecią. Według wyliczeń ekspertów w 2100 roku na jednego Europejczyka ma przypadać aż pięciu subsaharyjczyków. A w całej Afryce końca wieku ma być już ponad 4-y biliony ludzi (obecnie jest ponad bilion). Co bardzo ważne - wzrost populacji znacznie przewyższa i będzie przewyższał tam wzrost gospodarczy, który skutecznie przez to hamuje. 

Fot. Krzysztof Miller

W październiku 2011 roku Organizacja Narodów Zjednoczonych ogłosiła, że urodził się siedmiobilionowy człowiek i że populacja będzie szybko rozwijać się przez następne dziesięciolecia jeśli kraje nie będą lepiej zarządzać wzrostem i go ograniczać. 

Jednak żeby rozbroić bombę populacji potrzeba reform edukacyjnych, gospodarczych, obyczajowych. Trzy pokolenia temu wzięły się za to kraje rozwijające się Azji i Ameryki Łacińskiej. Aktualnie w większości z nich kobieta rodzi średnio dwójkę dzieci., choć jeszcze w 1950 roku rodziła szóstkę. Zatrzymanie wzrostu demograficznego to wynik polepszenia edukacji, możliwości pracy dla kobiet, upowszechnienia antykoncepcji, urbanizacji, rozwoju najbardziej ludnej klasy średniej. I tego samego potrzebują kraje afrykańskie - jak Nigeria, Niger, Uganda, Malawi, Kenia, Etiopia czy Ghana. 

To właśnie w tych krajach przyrost jest największy. W Nigerii do 2036 roku populacja może wzrosnąć z obecnych około 170 milionów ludzi  do 300 milionów ludzi, czyli tyle ile obecnie żyje ludzi w całych Stanach Zjednoczonych (żeby lepiej to sobie wyobrazić można spróbować upchnąć całe Stany Zjednoczone w trzech stanach Arizonie, Nevadzie i Nowym Meksyku). Dlatego Nigeria jest szczególnie ważna w perspektywie globalnego wzrostu demograficznego, ponieważ to, czy uda jej się zahamować ten trend czy nie, może mieć skutki dla losów całego świata. Nigeria jest także krajem poglądowym i doświadczalnym dla innych mniejszych państw, które mogą podpatrzeć sposoby przeciwdziałania problemowi. 

Co jednak ciekawe: tak szybki przyrost ludność w krajach Czarnej Afryki nie jest spowodowany głównie tym, że dzieci rodzi się więcej, jak mogłoby się wydawać, a tym - że mniej dzieci umiera. Spadek umieralności nastąpił przede wszystkim w ostatnich kilkudziesięciu latach, głównie dzięki lepszemu dostępowi do leków i lekarzy. Jednocześnie ciągle na wysokim poziomie utrzymuje się poziom płodności.

Ujarzmienie przyrostu naturalnego jest ważne w kontekście wydajności gospodarczej państwa, a co za tym idzie - wydajności społecznej. Żeby wzrastał kapitał, musi być gospodarcze dopasowanie. Liczba ludzi wytwarzających dobra, powinna odpowiadać liczbie ludzi z tych dóbr korzystających. Gdy kraj jest przeludniony, siła robocza nie ma dla kogo pracować, a z pracy nie ma zysku. Efekt - wzrasta inflacja i bezrobocie. Podobnie efekt wywołuje tak zwany pusty pieniądz, który nie ma pokrycia w towarze i który odpowiada w sporej części za kryzys gospodarczy Europy.  Można powiedzieć, że postęp cywilizacyjny zawsze wyprzedza świadomość postępu i tak samo jest w przypadku krajów Czarnej Afryki. Dlatego najbliższe kilkadziesiąt lat będzie dla Afrykańczyków, głównie tych spod równika, bardzo ważne, ponieważ powinni iść drogą Azjatów i Amerykanów z Południa. 

Zresztą kraje subsaharyjskie już próbują działać w kierunku rozwiązania problemu. Przykład: rezygnują z  polityki popierania dużych rodzin, na rzecz mniejszych. Kiedyś liczne rodziny były pożądane z racji małego zaludnienia i gospodarki opartej na rolnictwie, przy jednoczesnym sporym wskaźniku zachorowań i umieralności dzieci. Ziemi do uprawy jednak nie przybywa, warunki medyczne się poprawiają, a mimo tego ludzi jest więcej i więcej. Dlatego kraje wprowadzają reformy, w Nigerii na przykład zaleca się mieć nie więcej niż czwórkę pociech.  Tamtejszy rząd wystąpił w 2011 roku z programem ograniczania dzietności, w kraju zaczęto produkować i rozdawać pod strzechy darmowe prezerwatywy (niestety bywało tak, że zamiast do seksu prezerwatywy były wykorzystywane do noszenia wody czy jako zabawki dla dzieci). Inspiracją dla Nigeryjczyków stała się Tajlandia, która wcześniej borykała się z podobnymi problemami. 



Choć paradoksalnie liczba urodzeń w Afryce spada, to piątka dzieci na kobietę to i tak dużo. Jest to spowodowane między innymi wciąż niskim stopniem edukacji seksualnej i utrudnionym dostępem do środków antykoncepcyjnych. Oczywiście wiąże się to również ze statusem społecznym, bo biedne kobiety znacznie rzadziej korzystają z antykoncepcji niż bogatsze. 

Choć od 1991 roku używanie środków antykoncepcyjnych przez subsaharyjskie kobiety wzrosło z 5 procent do ponad 30 procent w roku 2010, to wciąż są regiony gdzie kobiety, chcąc uniknąć ciąży, jedzą rośliny niekiedy zawierające trucizny  lub idą do czarownika, a wiedza o metodach zabezpieczenia jest nikła i odległa.  Co ciekawe według badania Światowej Organizacji Zdrowia (dostępne jest tutaj) od 1990 roku do 2000 roku w trzech krajach - Kenii, Senegalu i Ugandzie - liczba kobiet korzystających z antykoncepcji zamiast wzrosnąć zmalała, co według autorów raportu wymaga dodatkowych badań. Z kolei najszybciej wzrasta liczba kobiet korzystających z antykoncepcji w Mozambiku, który podnosi się z kolan po wojnie domowej  w latach dziewięćdziesiątych i wprowadził dobry system opieki zdrowotnej, w tym planowania rodziny. Podobne działania podjęto między innymi w Tunezji, Republice Południowej Afryki, Botswanie czy Zimbabwe. 

Druga sprawa: w Afryce łatwiej jest mieć dziecko niż na przykład w Europie. W społeczeństwach ubogich, szczególnie poniżej Sahary, gdzie przyrost jest największy, rodzice nie muszą martwić się o nowe ubranka, zabawki, szczepienia, dobrą szkołę czy brak opieki nad pociechą (dziećmi zajmują się kobiety, a kobiety pracują głównie wokół domu albo w polu) Przede wszystkim dodatkowe dziecko oznacza, że trzeba zorganizować codziennie większą porcję jedzenia, najczęściej manioku, i jest to najważniejsze, przynajmniej do czasu, gdy dziecko nie ogarnie choroba bądź wypadek losowy. 



Jest jeszcze jeden powód, dla którego Afrykanki rodzą dzieci na potęgę. Każde dziecko może być potencjalnym oknem na lepszy świat, odmianą na lepsze, losem wygranym na loterii. Każde dziecko ma szansę osiągnąć sukces i tym samym pomóc rodzicom. A im więcej dzieci - tym szanse na sukces są większe, myślą rodzice. Specyfiką społeczeństw nierozwiniętych czy rozwijających się jest to, że dobro własne przekładają nad dobro ogółu. W wypadku mieszkańców subsaharyjskiej Afryki jest to o tyle proste, że nie ograniczają ich dekrety czy normy prawne.  

Tymczasem, populacja jest ważna, populacja to klucz. Populacja wpływa na funkcjonowanie całego państwa, bo jeśli ludzi jest za dużo, przede wszystkim nie jest możliwy rozwój gospodarczy. Przeludnione są szpitale, przeludnione są szkoły, brakuje mieszkań czy żywności, kwitnie korupcja - i to są problemy bardzo widoczne w dzisiejszej Afryce. W dużej części Ameryki Łacińskiej, Azji jak również Afryki Północnej, po opanowaniu wzrostu demograficznego nastąpił gospodarczy boom, a produkt krajowy brutto wzrósł kilkakrotnie. Choć trzeba dodać, że Afryka Subsaharyjska i tak jest jednym z najszybciej rozwijających się gospodarczo regionów świata (średni roczny wzrost na poziomie ponad 5 procent), co tylko świadczy o potencjale tego regionu w perspektywie następnych dziesięcioleci. 
 
***
 
A rebours: Z odwrotnym problemem mierzą się kraje, które wzrost ekonomiczny mają już za sobą lub - co zwykle się łączy - przyjęły model społeczny charakterystyczny dla państw rozwiniętych. W "Gazecie Wyborczej" czytam o jednym z azjatyckim tygrysów, Singapurze, którego władze namawiają dorosłych do posiadania gromadki dzieci. Rząd bije na alarm, bo kraj zaczął się wyludniać. Wskaźnik płodności wynosi średnio trochę ponad jedno dziecko na kobietę. Singapurscy politycy prowadzą nawet dla obywateli portal randkowy, na którym organizują szybkie randki (speed dating), polegające na tym, że mężczyzna lub kobieta przychodzą w miejsce publiczne, gdzie mają po pięć minut na poznanie kilkunastu osób płci przeciwnej. Jeśli kogoś podczas krótkiej (pięciominutowej - o tempora, o mores!) rozmowy dopadnie strzała amora, może zadzwonić do nowopoznanej miłości. W kraju można też kupić rządowe kupony na randkę. 

A jeszcze w latach sześćdziesiątych, czyli na początku okresu szybkiego wzrostu gospodarczego (z którego później ukuto pojęcie "azjatyckich tygrysów", a żeby doprecyzować geopolitycznie - wschodnioazjatyckich) Singapurki też rodziły bez zahamowań. Na kobietę przypadała czwórka dzieci. 

Gospodarka zaczęła hamować, więc rząd ogłosił program "Dwoje i dość!". Singapurczycy posłuchali się rządu i przy końcu lat sześćdziesiątych populacja przestała notować wzrost. Ale dekadę później - zaczęła notować spadek. W rządzie więc znowu poruszenie, bo spadek jest jeszcze bardziej niebezpieczny niż wzrost, szczególnie, że gospodarka znowu przyspieszyła jak oszalała. 

Więc zamiast "Dwoje i dość" rząd ogłosił: "Trójka albo więcej!". Singapurczycy znowu posłuchali się rządu, a Singapurki znowu wzięły się za rodzenie. Poziom życia w kraju rósł jednak bardzo szybko, rosły też koszty utrzymania. Singapurczycy zamiast o dziecku, zaczęli myśleć o karierze w korporacji, mieszkaniu, emeryturze, a dzieci zostawiali na później i później.Dziś zanim młoda para na poważnie pomyśli o potomku, zazwyczaj tylko jednym, najpierw chce się dorobić, ponieważ koszty utrzymania pociechy w kraju są wysokie, mimo że rząd daje pracującym około piętnaście tysięcy złotych "becikowego", a za każdą kolejną pociechę ta kwota jeszcze wzrasta. 

Przykład Singapuru jako kraju rozwiniętego jest ciekawy w perspektywie tematu, bo - jak czytam dalej w "Wyborczej" - zamożniejsi mogą mieć tam więcej dzieci, ale ubogim i niewykształconym nie jest już to zalecane. Rodziny o niskich dochodach, gdy mają więcej niż dwójkę dzieci, nie mogą korzystać ze szkolnych stypendiów czy kursów zawodowych. Rząd dofinansowuje za to mniej majętnym rodzinom chirurgiczne metody antykoncepcji, zwykle sterylizację, żeby ograniczać liczbę biednych dzieci, jednocześnie dążąc do zwiększenia płodności kobiet z zamożniejszych rodzin. 

Kobietom zamożniejszym i lepiej wykształconym po podjęciu edycji o aborcji, która jest legalna, pokazuje się zdjęcie płodu, żeby dać szansę zmiany decyzji. Kobietom niewykształconym - takie zdjęcie już nie przysługuje. 

Dziwny jest ten świat.