"Żaden człowiek nie jest samoistną wyspą; każdy stanowi ułomek kontynentu, część lądu. Jeżeli morze zmyje choćby grudkę ziemi, Europa będzie pomniejszona, tak samo jak gdyby pochłonęło przylądek, włość twoich przyjaciół czy twoją własną. Śmierć każdego człowieka umniejsza mnie, albowiem jestem zespolony z ludzkością. Przeto nigdy nie pytaj, komu bije dzwon: bije on Tobie." - John Donne

czwartek, 28 marca 2019

Wiosna algierska, nie arabska

Latefa Guemar jest wykładowczynią na Uniwersytecie Wschodniego Londynu. W 2002 roku z uwagi na opozycyjną działalność męża Soleimana Adela Guemara, znanego w Algierii dziennikarza i poetę, musiała uciekać z kraju przed rządzącym do dziś Frontem Wyzwolenia Narodowego. Teraz twierdzi, że mieszkańcy Algierii nie protestują ani przeciwko autorytarnym rządom, ani przeciwko korupcji czy bezrobociu, choć to wszystko Algierczykom również spędza sen z powiek. - Tym razem chodzi jednak o honor - mówi Latefa. I dodaje: - Mamy prezydenta, który od sześciu lat nie powiedział ani słowa. Ani słowa! Jak ktoś taki może rządzić krajem? On już właściwie nie żyje!

Prezydent Abdelaziz Bouteflika ma osiemdziesiąt dwa lata i rzeczywiście rzadko kiedy daje oznaki życia. A jak już daje, to nieprzekonująco. Kilka tygodni temu algierska telewizja pokazała wideo z rozmów prezydenta z wojskiem, krótko po powrocie z leczenia w Szwajcarii, na którym sędziwy prezydent z dużym trudem porusza ręką, bełkota, ma tępy wzrok. Oświadczenie w jego imieniu, w którym zrzeka się ubiegania o następną kadencję, odczytała prezenterka lokalnej telewizji. W 2013 roku prezydent przeszedł udar mózgu, który bardzo nadszarpnął jego zdrowie. Później miał zresztą przejść jeszcze dwa-trzy kolejne. W dodatku Bouteflika cierpi na chorobę nowotworową. W efekcie porusza się na wózku inwalidzkim i co chwila wylatuje na leczenie do wspomnianej Szwajcarii.

Zdjęcie: EPA






W Algierii od lutego trwają protesty antyrządowe. Zaczęły się po tym jak prezydent poinformował, że chce rządzić kolejną, piątą już, kadencję. Abdelaziz Bouteflika władzę przejął w 1999 roku i do tej pory jej nie oddał. Choć zapewniał, że będzie rządził dopóty, dopóki będzie chciał tego naród. Na początku, rzeczywiście jawił się jak wybawca - jego program amnestii dla rebeliantów przyczynił się do wygaśnięcia wojny domowej i rozproszenia grup rebelianckich. Pogodził Arabów z Berberami, liberalizował gospodarkę. Z każdymi kolejnymi wyborami mandat Boutefliki stawał się jednak coraz słabszy, a słów krytyki z uwagi na coraz bardziej autorytarne rządy prezydenta przybywało. W międzyczasie Algierię, podobnie jak i inne państwa w regionie, dotknęła Arabska Wiosna. Choć w przeciwieństwie do sąsiadów Tunezyjczyków czy - odwiecznych konkurentów o prymat w regionie - Egipcjan, w Algierii czas rewolucji przebiegł pokojowo. Według Wojciecha Jagielskiego, reportera i publicysty "Tygodnika Powszechnego" z dwóch powodów. Po pierwsze, Algierczycy mieli jeszcze w pamięci krwawą i wyniszczającą wojnę domową, do której doszło w latach 1991-2002, i w wyniku której zginęło ćwierć miliona osób. Po drugie, algierski rząd poskromił buńczuczne nastroje obywateli obietnicami obniżki cen żywności i subsydiami, na które mógł sobie pozwolić z uwagi na dobrą koniunkturę na światowych rynkach jeśli chodzi o ceny ropy naftowej. Algieria jest jednym z największych na świecie producentów tego surowca.

Dobra koniunktura się jednak skończyła, a wraz z nią na światło dzienne zaczęły wychodzić słabości państwa i pogarszająca się  kondycja samego prezydenta. Socjalistyczne państwo muzułmańskie - w którym jak pisał kiedyś dramaturg i poeta algierski Kateb Yacine "Lenin jest u siebie" - zaczęło wyraźnie niedomagać, tak jak niedomagać zaczął sam prezydent Bouteflika: - Od czasu gdy stał się bardzo schorowanym człowiekiem właściwie już nie był u władzy. Wszyscy wiedzieli że to nie on rządzi. On był zbyt chory. Ludzie mówili, że rządzi jego brat Said, że rządzi jego rodzina. No i wojsko, wojsko zawsze rządziło Algierią. Tak czy inaczej, na ten moment mamy do czynienia z kompletnie chaotycznymi rządami. Nikt nie wie co się teraz dzieje w państwie - mówi Latefa Guemar.

Abdelaziz Bouteflika

I właśnie dlatego, mimo że wcześniej Algierczycy nie mieli do swojego prezydenta aż tyle nienawiści co Libijczycy do Muammara al-Kaddafiego, Egipcjanie do Hosniego Mubaraka czy Syryjczycy do Baszara al-Assada, wreszcie powiedzieli dość. W połowie marca prezydent Bouteflika uległ dziesiątkom tysięcy protestujących, szczególnie w stolicy kraju Algierze, i ogłosił - poprzez wspomniane oświadczenie w telewizji - że nie będzie się ubiegał o piątą kadencję. Jednocześnie w imieniu prezydenta poinformowano jednak, że zaplanowane na kwiecień wybory prezydenckie odbędą się w późniejszym terminie. Kiedy - tego już nie doprecyzowano. Żeby uspokoić demonstrantów władze powołały także nowego premiera Nuredina Beduia i jego asystenta, pochodzących rzecz jasna ze środowiska rządowego. Bliskowschodni dziennikarz Ahmed Aboudouh, współpracujący z brytyjskim dziennikiem "The Independent", mówi, że to farsa: - Na razie nikt nam nawet nie powiedział jak długo będzie trwał okres przejściowy przed wyborami, ani kiedy zostaną ogłoszone. To była taktyka polityczna polegająca na zyskaniu czasu i wygaszeniu kryzysu który mógłby spowodować upadek reżimu. I to jest wyraźny sygnał, że władza działa w złej wierze - uważa. 

W dobre intencje rządu nie wierzą także ci, którzy co piątek wychodzą na ulice Algieru i kilku innych większych miast. W ostatnich demonstracjach, mimo rzęsistego deszczu i niskiej temperatury, wzięło udział kilkanaście tysięcy osób. W środę głos w sprawie protestów zabrał szef sztabu generalnego sił zbrojnych Algierii generał Ahmed Gaid Salah, który poinformował, że chce, by prezydent Bouteflika został uznany za "niezdolnego do sprawowania władzy". Apel generała poparła dwa dni później także partia rządząca Front Wyzwolenia Narodowego, a także drugie ugrupowanie koalicji - Zgromadzenie Narodowo-Demokratyczne. Według mieszkającego w Tunisie dziennikarza Simona Cordalla, rząd zrobi wszystko, żeby nie zrzec się władzy: - Oni będą się trzymać władzy rękami i nogami. Może poświęcą prezydenta Bouteflikę, ale trudno się spodziewać, żeby dali rządzić komuś innemu - mówi dziennikarz.      

Według Wojciecha Jagielskiego dużą rolę - w kontekście dalszego przebiegu sytuacji - może odegrać opozycja: - Do tej pory w demonstracjach dominowali studenci, a nie opozycyjni politycy. W takich chwilach przełomu bardzo często okazuje się jednak, że z niezdobytej do tej pory twierdzy jaką jest obóz władzy odpadają rozmaitego rodzaju kawały, dzieli się ona, rozpada, i kto wie czy któraś z frakcji na takim zamieszaniu też nie postanowi skorzystać. Najczęściej to jest jednak tak, że mówi się o wielkich zmianach, ale tylko po to, żeby zmieniać bardzo niewiele - zauważa.

Są jednak i tacy, którzy w wydarzeniach w Algierii widzą zaczątek nowej Arabskiej Wiosny, albo - jak się zaczęło w regionie modnie ją przepowiadać - Arabskiej Wiosny 2.0. Tym bardziej, że niespokojnie jest nie tylko w Algierii, ale także w sąsiedniej Tunezji czy w Sudanie, a do demonstracji antyrządowych dochodziło też w poprzednim roku w Jordanii. Zarówno Latefa Guemar jak i Ahmed Aboudouh twierdzą jednak, że Algierii nie należy łączyć z napięciami społecznymi w innych arabskich krajach, bo ich specyfika jest inna: - Procesy demokratyczne, które zaczęły się w Tunezji czy Egipcie w 2011 roku, w Algierii rozpoczęły się już w latach osiemdziesiątych, tak jak chociażby w Polsce. To są protesty o bardzo narodowym kontekście, w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Myślę, że Algierczycy mają też wciąż w pamięci to, co wydarzyło się w czasach okrutnej wojny domowej. I nie chcą więcej takiego rozlewu krwi - przekonuje Latefa Guemar.

Ahmed Aboudouh dodaje, że nastroje w regionie też są różne od tych sprzed kilku lat: - W tej chwili świat arabski nie ma potrzeby wzniecania kolejnej Arabskiej Wiosny. Ludzie wzięli lekcje z tego co działo się w krajach takich jak Egipt, Syria, Jemen czy Irak. Rozmawiałem niedawno z liderami protestów w Sudanie, gdzie od tygodni trwają protesty. Tłumaczyli mi, że atmosfera w regionie jest taka, że ludzie boją się kolejnych rewolucji, bo wiedzą czym to grozi. I podobnie jest z Algierią, dlatego nie spodziewałbym się szybkiej transformacji ustrojowej - uważa bliskowschodni dziennikarz. 

Protestujący Algierczycy nie widzą jednak innego rozwiązania niż dymisja całego rządu i nowe uczciwe wybory. Na jutro, dzień świąteczny, zapowiadane są kolejne masowe demonstracje. W Algierze przebąkują, że rząd być może ogłosi w piątek dymisję prezydenta Abdelaziza Boutefliki. Zdecyduje o tym wojsko, bo sam prezydent niewiele ma już do powiedzenia. A nawet jakby miał - i tak trudno byłoby go dosłyszeć.