"Żaden człowiek nie jest samoistną wyspą; każdy stanowi ułomek kontynentu, część lądu. Jeżeli morze zmyje choćby grudkę ziemi, Europa będzie pomniejszona, tak samo jak gdyby pochłonęło przylądek, włość twoich przyjaciół czy twoją własną. Śmierć każdego człowieka umniejsza mnie, albowiem jestem zespolony z ludzkością. Przeto nigdy nie pytaj, komu bije dzwon: bije on Tobie." - John Donne

sobota, 27 lipca 2013

Off the record: O sponsoringu i nie tylko


Coraz więcej w mediach mówi się o nowej formie sponsoringu. Kobiety, najczęściej młode i atrakcyjne, mają być utrzymywane przez sponsora, w zamian za seks. Logicznie mechanizm sponsoringu wydaje się być prosty: obie strony dostają to, czego im brakuje. Mężczyźnie, zwykle bogatemu - spełnienia seksualnego. Kobiecie na dorobku - pieniędzy i  dachu nad głową. Czytam o tym w Newsweeku i wyłapuję zdania: "Sprzedam umysł i ciało", "Coraz więcej wykształconych Polek wybiera życie utrzymanki", "nawet wśród ekspertów trwa dyskusja czy sponsoring to prostytucja", "gdy studiowałam, sponsoring wśród studentek był czymś zwyczajnym".

Czytam i oczom nie wierzę.

Nie wierzę, chociaż - tak jak i wcześniej - temat ten przyjmuję do wiadomości z dużym dystansem. Mam nadzieję, że to tabloidowy wymysł, nowoczesna medialna gawęda, która jak kula śnieżna, powtarzana i napędzana coraz częściej, urasta to rozmiarów problemu dyskutowanego na szerszą skalę, mimo że jest to zjawisko w rzeczywistości marginalne, choć bardzo przyciągające uwagę. 

Nigdy nie spotkałem się z czymś takim, chociaż wiele już w życiu widziałem. Jeśli nawet sponsoring istnieje, to chcę wierzyć, że to tylko margines. W każdym społeczeństwie musi być przecież jakiś ludzki margines, ulegający deprawacji, schodzący na złą drogę z bardzo różnych powodów, nawet tych wytłumaczalnych. W każdym jednak prawdziwym przypadku jest to zjawisko przerażające. Tak, chociaż mam dwadzieścia trzy lata, funkcjonuję w kulturze współczesnej, staram się być tolerancyjny i sporo rozumiem, historie, o których czytam naprawdę mnie przerażają i jednocześnie - wkurwiają. 

Bohaterka reportażu Newsweeka, studentka w moim wieku, mówi: - Dla mnie to po prostu forma zarobku. To się niczym nie różni od małżeństwa, przecież w małżeństwie ludzie też uprawiają seks za spokój, ciszę w domu, wakacje.

Ciało, które jest towarem powszednim. Seks, który jest usługą. Usługą, traktowaną jako nienaganna, a wprost zwyczajna. Nowa forma zarobku. Młode, wykształcone kobiety. Dojrzali mężczyźni, którzy mają rodziny. Kobiety, które można spotkać na ulicy, na uczelni. Szefowie, którzy mają podwładnych, znają zasady dobrego wychowania. 

Czy ten świat oszalał? A może to ja zostałem gdzieś w tyle?

Kiedy skończyły się czasy, w których seks był traktowany jako najbliższa emocjonalna forma kontaktu ludzi, którzy z miłości chcą poznawać siebie, czuć bliskość i przekazywać uczucia?  Czasy, w których seks należał do sfery intymnej, przynależnej tylko dwóm kochankom, o której się nie mówiło na imprezach, nie chwaliło się  w mediach, ponieważ z samej istoty było to coś, co chciało się zachować dla siebie? Gdy było to coś wyjątkowego, magicznego, sacrum? Gdy taki był tego odbiór społeczny? Czy nasza kultura uczuciowa, zamiast się wzbogacać, staje się coraz bardziej prymitywna?

(I nie piszę tu o traktowaniu seksu jak tematu tabu. Mówić o tym trzeba, i to od lat najmłodszych, ale w inny sposób, przyjmując inną retorykę. 

Tymczasem: seks stał się składnikiem kultury współczesnej, pojęciowo jest w niej osadzony, przybiera coraz to bardziej nowatorskie formy odbioru, poszerza granice przyzwoitości, staje się sam dla siebie - swoistym monstrum. Można powiedzieć, że w kulturze współczesnej się przewartościował. 

A przecież nie jest to wytwór kultury tylko natury, zaś w seksuologii - jak to celnie ujął Zbigniew Lew Starowicz w książce "Seks w kulturach świata" - kultura jest nadbudową natury, nie odwrotnie, a seks to fenomen specyficznie ludzki. I opiera się od wieków na podobnych tradycyjnych wartościach - jak przywiązanie, pewność, dojrzałość - często niezależnych od poziomu kultury uczuciowej, która w Europie jest w końcu wysoka.)
 
Kadr z filmu "Sponsoring" (2011); w wersji francuskiej: "One" (2011)


Zastanawiam się też: czy bohaterki reportażu rozumieją co to znaczy dotykać obcego człowieka? Dotykać jego ciało? Czy czują wagę tej sytuacji? Czy rozumieją co to znaczy wchodzić z nim w kontakt intymny? Czy kiedyś robiły to z miłości? 

Zastanawiam się jeszcze nad inną warstwą tego zjawiska - warstwą psychologiczną. Nie do wyobrażenia dla mnie jest to z jaką psychologiczną swobodą, łatwością i arbitralnością, wypowiadają się i - jak mniemam - myślą osoby, które decydują się na sponsoring. Seks jako usługa: za pieniądze, za mieszkanie. Jak można z tym żyć? Jak można normalnie funkcjonować, spotykać się ze znajomymi, opowiadać rodzicom jak spędziło się tydzień? Jak później wejść w normalny związek? Mieć męża, nawet chłopaka? Z takim ciężarem?

I z drugiej strony. Jak to wygląda z perspektywy sponsora, który ma rodzinę? Jak to długofalowo pływa na jego psychikę? Czy to w ogóle wpływa na jego psychikę i czy ma przełożenie na rodzinę, pracę, inne kontakty damsko-męskie?

Kiedyś pisałem tutaj, że za kilkaset lat nasze czasy zostaną przez historyków (jeśli będą jeszcze potrzebni) zaklasyfikowane najpewniej jako epoka dualizmu. Dualizmu - ciała i duszy, że dusza stanie się ciałem, że pojęcie duszy zaginie. Oczywiście nie dowiodę racji mojemu twierdzeniu, ale jestem przekonany, że tak będzie, chociażby po obserwacji zjawisk takich, jak to o którym czytam w polskim wydaniu Newsweeka. 

Oczywiście w tym tekście jest dużo emocji, a sam sponsoring to sprawa przecież indywidualna. Nie znaczy to jednak, że można nad takimi zjawiskami przechodzić obojętnie. NIE, NIE MOŻNA. Dla mnie jest to zjawisko nie do wyobrażenia i nie do zaakceptowania.  

A przybliżając sam problem - to zwykła prostytucja. 




Gustav Klimt - "Pocałunek"

poniedziałek, 1 lipca 2013

Odwiedzaj rodziców, bo poniesiesz karę


W serwisie informacyjnym BBC o nowym prawie w Chinach: dorosłe dzieci muszą odwiedzać rodziców, inaczej mogą zapłacić grzywnę albo iść do więzienia. Taki zapis znalazł się w tamtejszej Ustawie o Ochronie Praw i Interesów Osób Starszych. Ma to być odpowiedź na wzrastający problem samotności wśród chińskich rodziców, których zabiegane pociechy nie zawsze mają dla nich czas. 

Ustawa mówi, że dzieci powinny dbać o potrzeby duchowe swoich rodziców i pod żadnym pozorem nie powinny lekceważyć albo zaniedbywać starszych. Prawo nie określa jednak - dla przykładu - z jaką częstotliwością należy składać wizyty rodzicom, jak długo u nich gościć albo kto będzie nadzorował wizytę, żeby stwierdzić czy była ona ustawowo wystarczająca. 

Mimo tego, ma ono posłużyć jako punkt wyjścia w procesach sądowych, które dotyczą na przykład braku opieki nad osobami starszymi.  Według prawników i socjologów ma być też wiadomością wysłaną do młodego społeczeństwa, zaalarmować o problemie (W nawiązaniu: tutaj pisałem o podobnym problemie w Japonii, gdzie można wynająć sobie dzieci, którzy będą dogadzać rodzicom i sprawiać wrażenie, że robią to naturalnie).

Czytam komentarze młodych ludzi na forach internetowych, w reakcji na artykuły o nowym zapisie w ustawie: "a czy będzie prawo, które zagwarantuje nam więcej wolnego czasu na odwiedziny rodziców?"; "kocham rodziców, ale często po prostu jestem tak zajęty, żeby zarobić na życie, że nie mam możliwości ich odwiedzić"; "a co gdy mieszka się bardzo daleko? Czy rząd będzie finansował odwiedziny?"; „co za czasy!... więzi rodzinne powinny być oparte na spontanicznych emocjach, ten świat jest dziwny". 

Według statystyk rządowych, w Chinach jest obecnie około 185 milionów ludzi, którzy mają 60 lat lub więcej. W 2030 roku liczba ta ma wzrosnąć dwukrotnie.

Większość starszych ludzi w Chinach żyje samotnie. Jest to spowodowane w dużej mierze polityką jednego dziecka i wzrostem przeciętnej długości życia. 

Matsuo Bashō - Deszczowa noc w Maekawie