Świetny
Vaclav Havel w „Wyborczej” (LINK):
1. Cywilizacja
jako twór złożony z globalnego
„naskórka” i wielokulturowej reszty -
jakże trafne wyobrażenie!
2. Że
trzeba być odpowiedzialnym za „instrumenty” cywilizacyjne, które stwarzamy i
używać je z głową.
3. Że ludzkość
powinna szanować wartości tradycyjne na zasadzie globalnej umowy,
dzięki czemu podchodziłaby do świata z pokorą, a nie pychą.
W
nawiązaniu do tego: Afrykę zalewają telefony komórkowe. Na kontynencie jest już ponad 750 milionów
abonentów. Na stu Afrykańczyków - 65-ciu ma komórkę. Coraz większą popularnością
cieszy się system „M-health”, mobilne pogotowie, dzięki któremu kobiety praktykują
naturalne metody planowania rodziny, a leki docierają do odległych zakątków lądu.
Jednak -
tak jak telefony mogą ratować życie, tak i mogą być ogniwem rewolucji. Pokazała
to wojna w Afganistanie czy wydarzenia Arabskiej Wiosny. Teraz telefony trafiły
w ręce Ibo.
Ibo to
plemię afrykańskie zamieszkujące głównie wschodnią i północną część Nigerii. SMS-y,
które wysyłają Ibo coraz częściej mają treść: „Biafra będzie żyć wiecznie” czy
„Nic nie zatrzyma nas!”, a ostatnio także „Islam niesie śmierć, uważaj!”.
W 1966
roku rodzice i dziadkowie dzisiejszych Ibo, mimo że nie znali jeszcze komórek, przewrócili
do góry nogami młodą Nigerię i przestraszyli całą Afrykę. Zażądali
niepodległości, ponieważ nie czuli się związani z muzułmańską Północą, która
trzymała formalnie władzę. Ożywione miasteczko Enugu, gdzie przy głównych
ulicach są kopalnie węgla, w krótkim czasie stało się ośrodkiem rewolucji. Z
całego kraju tysiące Ibo pedałujących na rowerach zmierzało na wojnę domową z
islamistami z północy. Główną bronią i jednych i drugich były miecze, noże i stalowe
haki. Na czele secesjonistów ze wschodu stanął Emek Ojukwu, 33-latek, który
wrócił ze studiów w Oksfordzie i wstąpił do armii.
Ojukwu naczytał się wiele o
wolności człowieka i słowa, więc postanowił, że o tę wolność zawalczyć w swoim
kraju. Miał ku temu warunki, bo lokalna polityka była niezwykle wybuchowa i
nacjonalistyczna i byle większy charakter mógł doprowadzić do rozłamu w kraju. W
maju 1967 Ojukwu, po wcześniejszych pogromach Ibo na Północy, ogłosił niepodległość
wschodniej części kraju i nazwał ją Republiką Biafry. W Nigerii wybuchła
niezwykle brutalna i wyniszczająca wojna domowa. Jednak im dłużej trwała, tym
większe straty odnosili Ibo. Ibo byli w zdecydowanej mniejszości, a poza tym umierali
z głodu i chorób, bo większość usług w kraju kontrolował rząd, przed którym Ibo
musieli się kryć. W ostatnich miesiącach doszło do tego, że uciekali i ukrywali
się przed armią rządową na przykład w cysternach z paliwem. Dodatkowo Ibo nie dostali wsparcia ze strony państw afrykańskich, ponieważ nie uczestniczyli w polityce apartheidu. W efekcie w 1970
roku stłumiono secesję, flagę Biafry spalono, Ojukwu uciekł do Wybrzeża Kości Słoniowej, ale piosenki o wojnie śpiewane
przez Ibo zostały do dziś.
Można je
znaleźć na płytach CD i DVD w centrum Enugu, gdzie ciągle na głównych ulicach
zalegają grudki węgla z wlewających się na jezdnię kopalni. Duch Emeka Ojukwu
nie zginął, a ostatnio czuć go coraz bardziej – i to nie tylko z powodów
niepodległościowych dążeń Ibo. Tak jak czterdzieści dwa lata temu rewolucja
przyjechała na rowerach, tak teraz rewolucję może zapoczątkować SMS. Muzyka z
płyt coraz częściej ląduje w telefonach i jest ustawiana jako dzwonek albo
budzik. Ibo budzą się więc rano słysząc „Biafra będzie żyć wiecznie” i „Nic nie
zatrzyma nas”. Smsy tej treści opanowują Nigerię tak jak kiedyś opanowywały ją
dwa kółka. Ibo są mniejszością w Nigerii, nie mogą przeżyć tej marginalizacji.
Jak już zostało napisane - Ibo to indywidualiści, jedni z największych na całym
kontynencie. Indywidualizm zaś wymaga miejsca, a Ibo w swoim indywidualizmie
się duszą. Dlatego znowu marzą o niepodległości. W listopadzie zorganizowali
marsz niepodległości Biafry. Wydarzenie odbyło się w rocznicę urodzin dawnego
lidera Emeka Ojukwu, który zmarł w 2011 roku. Doszło do starć z władzą
federalną, na szczęście obyło się bez ofiar.
Indywidualizm
Ibo pogłębia dostęp do kultury i technologii. W Nigerii, zresztą jak w całej
Afryce, najbardziej osobistą rzeczą staje się pomału telefon komórkowy. Oprócz
telefonów komórkowych Ibo oglądają też coraz więcej filmów i czytają coraz
więcej książek. Ostatnio furorę robią dwie: wspomnienia Chinuy Achebe „Był taki kraj: Historia
Biafry” oraz „Połówka żółtego słońca”, zekranizowana książka Chimamandy Achidie, która jest do kupienia także w Polsce
(przetłumaczona!). Każdy kto przeczyta przynajmniej jedną z nich lub wyjdzie z
kina, naładowany jest chęcią wzniecenia krwawej rewolucji. W pobliżu pomnika
„Nieznanego żołnierza” w Enugu coraz więcej chłopców oprócz piłki nożnej
paraduje z bronią w ręku. Dodatkowo na wschodzie coraz lepiej sprzedaje się
piwo o nazwie „Bohater”, na którego etykiecie namalowane jest wschodzące słońce – symbol
rewolucji Ibo.
Być może
jednak zanim Ibo zdecydują się usankcjonować tożsamość, będą musieli o nią zawalczyć.
W północnej Nigerii strach sieją islamiści, którzy wybijają chrześcijan i dążą
do utworzenia państwa z prawem szariatu, czyli niezwykle radykalnej religii, w
której na przykład za kradzież grozi obcięcie rąk. Radykalna grupa „Boko Haram”
jest odpowiedzialna w 2012 roku za śmierć blisko 600 osób. Ofiarami maczet
padają głównie kobiety i dzieci. Nienawiść do Północy rośnie, z kolei wielu mieszkańców Północy ciągle gardzi ludźmi ze
Wschodu. Islamiści nie lubią Ibo, bo ci są jeszcze bardziej wykształceni i
inteligentni niż czterdzieści lat temu. Mają nawet swoją stronę
internetową: ibopeople.com, na której
podkreślają niezależność i kulturową witalność.
Z kolei większość islamistów nie korzysta z telefonów komórkowych, które
są dla nich symbolem nowych czasów i służą służbom bezpieczeństwa do ich
demaskowania.
Między innymi dlatego grupa „Boko Haram” 22 grudnia wysadziła w powietrze biura dwóch telefonii komórkowych – Airtel i MTN, a wcześniej zaatakowała ponad 20-ścia telefonicznych masztów. Radykalni islamiści poczynają sobie coraz śmielej głosząc wszem i wobec o powstaniu państwa muzułmańskiego. Nigeria jest coraz bardziej podzielona, a rząd, na którego czele stoi chrześcijanin Goodluck Jonathan, wobec tych wydarzeń jest bezsilny. Boi się wzniecić ogień, bo może on szaleć dłużej niż ten zapoczątkowany w 1967 roku przez Ibo.
Między innymi dlatego grupa „Boko Haram” 22 grudnia wysadziła w powietrze biura dwóch telefonii komórkowych – Airtel i MTN, a wcześniej zaatakowała ponad 20-ścia telefonicznych masztów. Radykalni islamiści poczynają sobie coraz śmielej głosząc wszem i wobec o powstaniu państwa muzułmańskiego. Nigeria jest coraz bardziej podzielona, a rząd, na którego czele stoi chrześcijanin Goodluck Jonathan, wobec tych wydarzeń jest bezsilny. Boi się wzniecić ogień, bo może on szaleć dłużej niż ten zapoczątkowany w 1967 roku przez Ibo.
Ibo na
razie nie chcą iść na wojnę, chociaż coraz częściej mówią o niepodległości. Północ
też oszczędza Wschód, skupiając się na Zachodzie, gdzie jest najwięcej
chrześcijan. W efekcie - w Nigerii trwa cicha święta wojna. Można powiedzieć,
że w „szalonym kraju” do rozpoczęcia głośnego konfliktu brakuje chyba tylko
silnego charakteru, wodza. Ale wśród Ibo są silne charaktery i przede wszystkim
– są też chrześcijanie. Dlatego prędzej czy później, jeżeli islamiści nie
opadną z sił, oczy Północy zostaną skierowane także i na Ibo. Wówczas za
religią może iść nacjonalizm, a za nacjonalizmem telefony komórkowe. Duch
rewolucji ożyje, a o Nigerii będzie jeszcze głośniej.