Państwo Qingxia byli niczym nie wyróżniającą
się chińską rodziną. Nigdy nie mieli kłopotów z prawem, nigdy nie protestowali
przeciwko władzy. Zamieszkiwali w Yichun City w wysuniętej daleko na
północny wschód prowincji Heilongjiang. Pan Song
Lisheng pracował w kopani węgla kamiennego, Pani Chen - w
sklepie spożywczym, w którym można było kupić co dwa dni chleb, co cztery dni
jajka, a co tydzień mięso. 12-letni syn państwa Qingxia, Song Jide, fan
komiksów i drużyny koszykarskiej Los Angeles Lakers, zaczął naukę w szkole
średniej, ale już myślał o studiach za granicą. Rodzice obiecali mu, że jak
zaliczy gaokao (chińską maturę), poślą go do Europy.
Państwo Qingxia rzadko mieli czas
dla siebie, widywali się praktycznie nocami, ale byli szczęśliwym małżeństwem. Często
żartowali, że miłość zostawiają na później, jak będzie więcej czasu, bo przecież
jak nie ma czasu, to wystarczy sama myśl, że się kogoś kocha z wzajemnością.
Po dziesięciu latach o miłość
jest jednak jeszcze trudniej. Pan Qingxia przebywa w szpitalu psychiatrycznym,
Pani Qingxia porusza się na wózku, po trzech latach spędzonych w opuszczonej kostnicy,
a po Song Jide ślad zaginął. I to nie jest scenariusz filmu grozy.
Wszystko zaczęło się w 2003-tym
roku, gdy pan Qingxia zachorował na ciężkie zapalenie płuc. Wcześniej też
chorował na płuca, ale tłumaczył to specyfiką pracy. Pylicę, chorobę górników,
przeleżał w domu. Uznał, że i tym razem obędzie się bez wizyty u lekarza czy pobytu
w szpitalu. Szczególnie, że wizyta u lekarza była dla państwa Qingxia wydatkiem
równym sześciu miesiącom pracy albo wszystkim oszczędnościom.
Stan pana Qingxia się jednak pogarszał,
doszły duszności i nieludzka gorączka. Wreszcie decyzja - pieniądze zbierane na
edukację syna trzeba będzie wydać, zdrowie jest najważniejsze. Pan Qingxia
trafił do szpitala, a potem do specjalnego ośrodka kwarantanny. Nie wiedział,
że choruje na SARS, ponieważ rząd chiński ukrywał to, gdy wybuchła epidemia. W
ośrodku przybywało łóżek, stan wielu pacjentów się pogarszał. Gdy skończyły się
łóżka, ludzie zaczęli umierać na stojąco. Pan Qingxia nie wytrzymał, postanowił
uciec z ośrodka. Był przekonany, że on też wkrótce umrze, chciał pożegnać się z
żoną. Gdy próbował sforsować drewniane ogrodzenie, wpadł w ręce policji. Trafił - tak jak stał i ze śmiertelną chorobą - do więzienia, a stamtąd, po trzech
miesiącach, przeniesiono go z powrotem do szpitala. Tam chorobę płuc zamieniono
na schizofrenię.
Pan Qingxia wrócił do domu z
obrażeniami na ciele i na skraju obłąkania. Przerażona stanem swojego męża Chen
postanowiła interweniować u władz centralnych, choć była świadoma konsekwencji.
Górę znowu wzięły jednak uczucia i Chen pojechała z synem do Pekinu domagać się
odszkodowania za nieludzkie traktowanie męża. Złożyła petycję w Biurze
Skarg - takie miała prawo i tak podpowiadały emocje, a poza tym wierzyła w
państwo i wierzyła w sprawiedliwość. Chwilę po tym - panią Qingxia porwano i
przewieziono na osiemnaście miesięcy do obozu pracy*. Dwa dni później, do
szpitala psychiatrycznego trafił jej mąż. Do dziś nie wiadomo co stało się z
synem państwa Qingxia– Song Jidem.
Po odbyciu kary zrozpaczona Chen
postanowiła szukać Song Jida,
walczyć o powrót męża i nagłaśniać swój dramat wśród lokalnej społeczności.
Została za to ponownie skazana - przetransportowano ją do opuszczonej kostnicy
na trzy lata. Spała w zimnym pomieszczeniu, w którym przygotowywano do
ostatniej drogi większość zmarłych z Yichun. Nie wychodziła na powietrze.
Jedzenie przynosił jej strażnik, który pilnował budynku. Nie wiedziała co
dzieje się z jej mężem i synem. Jak powie później w wywiadzie dla portalu CNR: pocieszała się myślą, że gdziekolwiek
są - na pewno też o niej myślą.
W grudniu 2012-go roku na jednej
z ulic w dzielnicy Dailing ktoś podniósł kartkę z błaganiem o pomoc. Chen
wyrzucała je przez okna z nadzieją, że ktoś zainteresuje się jej losem. Podobne
kartki naklejała na szyby, ale kostnica była położona daleko od ulicy, a przód
budynku zasłaniał specjalnie duży zdezelowany van. Dodatkowo przy oknach
więzienia pani Qingxia ciągle podrzucano gnój, który miał odpychać ludzi.
Wreszcie sprawa trafiła do mediów
i do Internetu. W Chinach zawrzało. Zaprotestowały też organizacje broniące
praw człowieka. Do tego stopnia, że rząd z nowym prezydentem na czele
postanowił ustosunkować się do apeli o uwolnienie Chen. W piątek 8 lutego agencja
Reuters podała, że Chen zostanie wypuszczona z więzienia oraz dostanie
odszkodowanie i nowe mieszkanie. Trwają też poszukiwania syna państwa Qinxia,
który zaginął w trakcie porwania Chen w 2007 roku.
Po trzech latach przerwy Chen spotkała
się z mężem - teraz marzy, żeby zobaczyć jeszcze Song Jida. Jej stan zdrowia
pogarsza się, jest przykuta do wózka. "Mam coraz mniej czasu, choć miałam mieć
go coraz więcej" - powiedziała w wywiadzie reporterowi CNR.
* W Chinach obozy pracy to
narzędzie wykonawcze systemu re-edukacji. Re-edukacji poprzez pracę, czyli laojiao, poddawani są najczęściej drobniejsi przestępcy, prostytutki, przeciwnicy
rządu, członkowie sekt, przemytnicy czy tak jak w przypadku Pani Qingxia –
niewygodni petenci. Obozów jest około 350-ciu. Można do nich trafić bez wyroku
sądowego, zwykle na cztery lata. Wystarczy zwykła decyzja urzędnicza. System
lao jiao działa od 1957 roku i w znaczącym stopniu poprawia stan chińskiej
gospodarki, ponieważ obozy działają jak przedsiębiorstwa kontrolowane przez
państwo, które zdobywają inwestorów, często zagranicznych i sprzedają produkty na światowe rynki.
7-go stycznia w Pekinie podczas ogólnoświatowej konferencji na temat
systemu prawa i wymiaru sprawiedliwości chiński minister bezpieczeństwa Meng
Jianzhu poinformował, że Chiny zniosą w tym roku laojiao. Później chińska
państwowa agencja prasowa Xinhua sprostowała, że system re-edukacji poprzez
pracę ma zostać zreformowany, a nie zniesiony. Na czym ma polegać
reforma – nie wiadomo. Można się jednak domyślać, że będzie ona większa na
papierze niż w rzeczywistości.