"Żaden człowiek nie jest samoistną wyspą; każdy stanowi ułomek kontynentu, część lądu. Jeżeli morze zmyje choćby grudkę ziemi, Europa będzie pomniejszona, tak samo jak gdyby pochłonęło przylądek, włość twoich przyjaciół czy twoją własną. Śmierć każdego człowieka umniejsza mnie, albowiem jestem zespolony z ludzkością. Przeto nigdy nie pytaj, komu bije dzwon: bije on Tobie." - John Donne

poniedziałek, 11 lutego 2013

Miłość w kraju laojiao



Państwo Qingxia byli niczym nie wyróżniającą się chińską rodziną. Nigdy nie mieli kłopotów z prawem, nigdy nie protestowali przeciwko władzy. Zamieszkiwali w Yichun City w wysuniętej daleko na północny wschód prowincji Heilongjiang. Pan Song Lisheng pracował w kopani węgla kamiennego, Pani Chen - w sklepie spożywczym, w którym można było kupić co dwa dni chleb, co cztery dni jajka, a co tydzień mięso. 12-letni syn państwa Qingxia, Song Jide, fan komiksów i drużyny koszykarskiej Los Angeles Lakers, zaczął naukę w szkole średniej, ale już myślał o studiach za granicą. Rodzice obiecali mu, że jak zaliczy gaokao (chińską maturę), poślą go do Europy.

Państwo Qingxia rzadko mieli czas dla siebie, widywali się praktycznie nocami, ale byli szczęśliwym małżeństwem. Często żartowali, że miłość zostawiają na później, jak będzie więcej czasu, bo przecież jak nie ma czasu, to wystarczy sama myśl, że się kogoś kocha z wzajemnością.  

Po dziesięciu latach o miłość jest jednak jeszcze trudniej. Pan Qingxia przebywa w szpitalu psychiatrycznym, Pani Qingxia porusza się na wózku, po trzech latach spędzonych w opuszczonej kostnicy, a po Song Jide ślad zaginął. I to nie jest scenariusz filmu grozy. 

Wszystko zaczęło się w 2003-tym roku, gdy pan Qingxia zachorował na ciężkie zapalenie płuc. Wcześniej też chorował na płuca, ale tłumaczył to specyfiką pracy. Pylicę, chorobę górników, przeleżał w domu. Uznał, że i tym razem obędzie się bez wizyty u lekarza czy pobytu w szpitalu. Szczególnie, że wizyta u lekarza była dla państwa Qingxia wydatkiem równym sześciu miesiącom pracy albo wszystkim oszczędnościom.  

Stan pana Qingxia się jednak pogarszał, doszły duszności i nieludzka gorączka. Wreszcie decyzja - pieniądze zbierane na edukację syna trzeba będzie wydać, zdrowie jest najważniejsze. Pan Qingxia trafił do szpitala, a potem do specjalnego ośrodka kwarantanny. Nie wiedział, że choruje na SARS, ponieważ rząd chiński ukrywał to, gdy wybuchła epidemia. W ośrodku przybywało łóżek, stan wielu pacjentów się pogarszał. Gdy skończyły się łóżka, ludzie zaczęli umierać na stojąco. Pan Qingxia nie wytrzymał, postanowił uciec z ośrodka. Był przekonany, że on też wkrótce umrze, chciał pożegnać się z żoną. Gdy próbował sforsować drewniane ogrodzenie, wpadł w ręce policji. Trafił - tak jak stał i ze śmiertelną chorobą - do więzienia, a stamtąd, po trzech miesiącach, przeniesiono go z powrotem do szpitala. Tam chorobę płuc zamieniono na schizofrenię. 

Pan Qingxia wrócił do domu z obrażeniami na ciele i na skraju obłąkania. Przerażona stanem swojego męża Chen postanowiła interweniować u władz centralnych, choć była świadoma konsekwencji. Górę znowu wzięły jednak uczucia i Chen pojechała z synem do Pekinu domagać się odszkodowania za nieludzkie traktowanie męża. Złożyła petycję w Biurze Skarg - takie miała prawo i tak podpowiadały emocje, a poza tym wierzyła w państwo i wierzyła w sprawiedliwość. Chwilę po tym - panią Qingxia porwano i przewieziono na osiemnaście miesięcy do obozu pracy*. Dwa dni później, do szpitala psychiatrycznego trafił jej mąż. Do dziś nie wiadomo co stało się z synem państwa Qingxia– Song Jidem. 




Po odbyciu kary zrozpaczona Chen postanowiła szukać Song Jida, walczyć o powrót męża i nagłaśniać swój dramat wśród lokalnej społeczności. Została za to ponownie skazana - przetransportowano ją do opuszczonej kostnicy na trzy lata. Spała w zimnym pomieszczeniu, w którym przygotowywano do ostatniej drogi większość zmarłych z Yichun. Nie wychodziła na powietrze. Jedzenie przynosił jej strażnik, który pilnował budynku. Nie wiedziała co dzieje się z jej mężem i synem. Jak powie później w wywiadzie dla portalu CNR: pocieszała się myślą, że gdziekolwiek są - na pewno też o niej myślą. 

W grudniu 2012-go roku na jednej z ulic w dzielnicy Dailing ktoś podniósł kartkę z błaganiem o pomoc. Chen wyrzucała je przez okna z nadzieją, że ktoś zainteresuje się jej losem. Podobne kartki naklejała na szyby, ale kostnica była położona daleko od ulicy, a przód budynku zasłaniał specjalnie duży zdezelowany van. Dodatkowo przy oknach więzienia pani Qingxia ciągle podrzucano gnój, który miał odpychać ludzi.

Wreszcie sprawa trafiła do mediów i do Internetu. W Chinach zawrzało. Zaprotestowały też organizacje broniące praw człowieka. Do tego stopnia, że rząd z nowym prezydentem na czele postanowił ustosunkować się do apeli o uwolnienie Chen. W piątek 8 lutego agencja Reuters podała, że Chen zostanie wypuszczona z więzienia oraz dostanie odszkodowanie i nowe mieszkanie. Trwają też poszukiwania syna państwa Qinxia, który zaginął w trakcie porwania Chen w 2007 roku.  

Po trzech latach przerwy Chen spotkała się z mężem - teraz marzy, żeby zobaczyć jeszcze Song Jida. Jej stan zdrowia pogarsza się, jest przykuta do wózka. "Mam coraz mniej czasu, choć miałam mieć go coraz więcej" - powiedziała w wywiadzie reporterowi CNR.

Dziwny jest ten świat.



* W Chinach obozy pracy to narzędzie wykonawcze systemu re-edukacji. Re-edukacji poprzez pracę, czyli laojiao, poddawani są najczęściej drobniejsi przestępcy, prostytutki, przeciwnicy rządu, członkowie sekt, przemytnicy czy tak jak w przypadku Pani Qingxia – niewygodni petenci. Obozów jest około 350-ciu. Można do nich trafić bez wyroku sądowego, zwykle na cztery lata. Wystarczy zwykła decyzja urzędnicza. System lao jiao działa od 1957 roku i w znaczącym stopniu poprawia stan chińskiej gospodarki, ponieważ obozy działają jak przedsiębiorstwa kontrolowane przez państwo, które zdobywają inwestorów, często zagranicznych i sprzedają produkty na światowe rynki

7-go stycznia w Pekinie podczas ogólnoświatowej konferencji na temat systemu prawa i wymiaru sprawiedliwości chiński minister bezpieczeństwa Meng Jianzhu poinformował, że Chiny zniosą w tym roku laojiao. Później chińska państwowa agencja prasowa Xinhua sprostowała, że system re-edukacji poprzez pracę ma zostać zreformowany, a nie zniesiony. Na czym ma polegać reforma – nie wiadomo. Można się jednak domyślać, że będzie ona większa na papierze niż w rzeczywistości. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz