Ostatnio wybrałem się
do galerii handlowej, żeby kupić sobie spodnie. Dżinsy albo - jak to mówi moja
babcia - wycieruchy. Znalazłem jakieś, które wyglądały jak trzeba - kolor do
przyjęcia, rozmiarowo w porządku, bez żadnych udziwnień, ćwieków, ubytków,
doczepionych psich łańcuchów czy wieży Eiffla zamiast suwaka od rozporka. Biorę
więc, żeby przymierzyć i... niby wszystko w porządku, ale coś jest nie tak.
Cholera.
Cholera.
Nie mogę się ruszyć, czuję się jak zmumifikowany. No cisną niemiłosiernie. Wszędzie - w kroku, na kolanach, po łydkach. Czuję każdy mięsień. Myślę: o co chodzi, przecież sprawdzałem na rozmiar, powinny pasować, w ciąży nie jestem. Patrzę w lustro, szukam nóg. Są - zgrabne jak żyleta, Penelope Cruz wpadłaby w kompleksy. Myślę: wziąłem damskie. Szukam metki, znajduję metkę. Męskie, ale… no właśnie: "SLIM FIT". Z trudnością zdejmuję, wychodzę, odkładam, szukam innych. Następna półka: slim. Niżej: slim. Dalej: slim. Jaśniejsze, ciemniejsze, brzydsze, ładniejsze: wszystko-kurwa-slim.
Znajduję wreszcie jakieś normalne stoisko. Ufff. "REGULAR FIT" - brzmi świetnie, ale już tak nie wygląda. Co z tego bowiem, że regular, że normalne, jak ciężko stwierdzić czy nowe czy używane. Dziury jak po krecie, poszarpane, postrzępione, tu gołe kolano, tam łydka, a tam kawałek pośladka. Weź w takich człowieku spodniach idź do pracy na przykład. Wiem, że taka jest teraz moda, ale przychodzi mi do głowy głupia myśl: ile one by kosztowały, jakby były pocerowane, skoro w takim stanie kosztują trzysta złotych. Przychodzi mi też do głowy historia, jak to kiedyś siostra zostawiła na pralce podobne spodnie do prania, a babcia wzięła je i pozaszywała.
Ale wracając - świat robi się slim. Wszystko, co slim, jest dziś w cenie. Nie tylko w sensie komunikacyjnym czy odległościowym Ubrania slim, serki slim, telefony slim, książki slim, modelki slim. Ludzie dążą do jakiegoś minimalizmu, do ograniczenia.
(Wyłączając ludzi zamożnych, którzy często mają dążenia odwrotne - podyktowane chęcią dokumentacji swojej pozycji, odmienności, wyrazistości)
Zastanawiam się, już tak bardziej poważnie: czy ta tendencja do odchudzania, do minimalizmu, ma jakieś podłoże psychologiczne, bo że ma kulturowe - to rzecz oczywista. Myślę: może to dlatego, że wszystkiego jest coraz więcej, że jest coraz więcej przedmiotów i coraz więcej ludzi. Może dlatego, podświadomie, chcemy być slim, żeby zrobić na świecie więcej miejsca?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz