"Żaden człowiek nie jest samoistną wyspą; każdy stanowi ułomek kontynentu, część lądu. Jeżeli morze zmyje choćby grudkę ziemi, Europa będzie pomniejszona, tak samo jak gdyby pochłonęło przylądek, włość twoich przyjaciół czy twoją własną. Śmierć każdego człowieka umniejsza mnie, albowiem jestem zespolony z ludzkością. Przeto nigdy nie pytaj, komu bije dzwon: bije on Tobie." - John Donne

niedziela, 26 maja 2013

Londyn 22.5


Akt terrorystyczny w Londynie. Dwóch mężczyzn, islamskich fundamentalistów, w biały dzień na ulicy, na oczach świadków, obcina głowę żołnierzowi brytyjskiej armii. Po ataku, sprawcy  nie uciekają, tylko zostają na miejscu zbrodni i - niczym na konferencji prasowej - wyjaśniają przypadkowym obserwatorom motywy morderstwa. Dlaczego nie uciekli, tylko kręcili się w kółko? - pyta mnie W.J.

Bo to terroryści - odpowiadam. A terroryści potrzebują odbiorców swojego brutalnego przekazu, nagłośnienia, chcą być w centrum wydarzeń, chcą przestraszyć świat. Tymczasem, terrorystów z Londynu krajobraz po brutalnej zbrodni nieco zaskakuje. Na ulicy cisza (po zbrodni zwykle najgorsza jest cisza – mówią często zabójcy) , życie toczy się jak wcześniej, nie widać znamion paniki czy strachu. Więc terroryści zostają, kręcą się w kółko, chcą się przedstawić, wytłumaczyć o co im chodzi, jaki mają cel  i że to jest święta wojna przypomnieć. Tymczasem zawód: tutaj nikt się NIMI nie interesuje! Jedynie jakaś kobieta wysiada z autobusu i idzie w stronę ofiary, gdzieniegdzie gromadzą się ludzie.

Akt terroru tylko wtedy jest udany, gdy znajduje odbiorców, gdy zostanie nagłośniony, gdy pójdzie w świat. Akt terroru, nawet najbardziej brutalny, którym nikt się nie zainteresuje - nie jest atakiem terrorystycznym. Akt terroru musi być widowiskiem, musi być spektakularny. Więc terroryści z Londynu zaczynają krzyczeć, strach potęgować, szukają odbiorców swojego przekazu, każą się nagrywać na telefony komórkowe. 

Zagraniczne telewizje pokazują na okrągło taki film nagrany przez świadka. Jeden z zabójców, trzymając w dłoni zakrwawiony tasak i nóż, krzyczy do kamery, próbując uzasadnić swoją szaloną ideologię. Allahu Akbar! Ząb za ząb! 

W tle: postronna kobieta,  która - jak gdyby nigdy nic - zbliża się powoli do kadru, niosąc zakupy. Ociera się o zakrwawionego zabójcę, wchodzi w kadr, znika. Przerażające. 

PRZE-RA-ŻA-JĄ-CE. 

22.05.2013r.

niedziela, 19 maja 2013

Pieśń niepokorna


A.W. słucha Budki Suflera, "Pieśń niepokorna": Znowu sobie przypomniałam, po co tu jesteśmy! 


niedziela, 12 maja 2013

Śmierć 3D


Cody Wilson, 25-letni absolwent prawa z Teksasu, z pomocą  drukarki technologii 3D, wyprodukował pierwszą na świecie broń z plastiku. Może ona strzelać i zabijać ludzi. Wilson na stronie internetowej zamieścił też instrukcję wykonania pistoletu. Usunięcia instrukcji szybko zażądał Amerykański Departament Stanu, ale zanim zniknęła z Internetu, pobrało ją ponad sto tysięcy osób. 

Dla Wilsona pistolet z plastiku jest uprzedmiotowieniem jego życiowego credo. Wilson jest przeciwko wszelkim zakazom narzucanym przez społeczeństwo, rząd czy przemysł. Orężem w walce o wolność, jest dla niego technologia. Narzędziem – broń, która według Cody’ego powinna być dostępna dla każdego, kto jej potrzebuje, bez względu na prawo stanowe. I nie tylko w USA, ale na całym świecie. Oglądam wideo, na którym Wilson prostuje ręce i w pełnym skupieniu naciska spust broni z drukarki, oddając strzał przed siebie. Gdyby ktoś stanął na drodze jego wynalazkowi 3D, zginąłby na miejscu. 


Później w amerykańskiej TV program komika Billego Mahera, w którym wspólnie z gośćmi – pół żartem pół serio (bo taka jest formuła programu) – poruszany jest temat tego wynalazku. Mowa o filmie "Na linii ognia" z 1993 roku, którego bohater atakuje Biały Dom również bronią domowej roboty, tyle że z drewna. Gospodarz programu żartuje, że mając drukarkę 3D można stworzyć właściwie wszystko, a że to Ameryka, to stworzono oczywiście broń. W tle śmiechy, pojedyncze brawa za błyskotliwość. 

Zestawiam to z dyskusją narodową na temat broni, która na przestrzeni ostatnich kilkunastu miesięcy znowu wybuchła w Ameryce. Odnowiła ją sprawa zabójstwa kilkunastu osób w kinie w Denver w lipcu 2012 roku, spotęgowała kolejna wielka tragedia w Connecticut, także zamach na życie byłej kongresmenki Gabrielle Giffords z Arizony, a pewnego surrealizmu dodał do niej fakt zastrzelenia przez pięciolatka dwuletniej siostry, ze strzelby podarowanej od rodziców, na początku maja w Kentucky.

I jak to bywało wcześniej, tak i teraz, debata o powszechności broni, mimo ze głosy różne i sprzeczne, ma wszędzie podobny kręgosłup – jest to batalia serca z rozumem. Serce to wolność zapisana w konstytucji, którą Amerykanie będą bronić przed całym światem, dzięki której czują się wyjątkowi i mają tak szeroki dostęp do broni. A broń to w USA symbol narodowy, kojarzący się nie tylko z czymś złym, ale także z dobrym, honorowym, będącym oznaką wolności i równości, ważną i dumną częścią amerykańskiej historii (dokumentacją tej wolności i równości obywatelskiej jest w tym konkretnym przypadku nieprecyzyjna 2. poprawka do konstytucji, która daje obywatelom prawo do posiadania broni.) Można by nawet powiedzieć, że sama broń dla Amerykanów nie jest problemem i że z bronią jako taką w Ameryce się nie walczy, bo jest na nią powszechne przyzwolenie. Trzeba jednak walczyć, nie tylko w Ameryce, z czymś o wiele groźniejszym – z połączeniem broni z głupotą.   

Dlatego rząd prezydenta Baracka Obamy zaproponował w tym roku projekt ustawy o zwiększeniu kontroli kupujących broń palną. Miała ona dotyczyć osób potencjalnie niebezpiecznych czy chorych psychicznie i objąć także transakcje przez Internet czy na przykład na targach broni. Niestety w kwietniu Kongres odrzucił ten projekt, odwołując się między innymi do konstytucyjnych praw do wolności, równości i przede wszystkim właśnie - posiadania broni. Oczywiście trzeba wspomnieć i o  tym, że przeciwko ustawie było silne lobby strzeleckie, które ma swoje interesy i wpływ na karierę polityków. Upadek tej ustawy, która miała największe szanse powodzenia, z tych zgłoszonych przez rząd, pokazał jednak jak trudno Amerykanom walczyć z tym, co uważają w istocie rzeczy za przejaw narodowej tożsamości.  W bliższej przyszłości nic się więc w sprawie broni w Ameryce nie zmieni. 

Cody Wilson, który stworzył działający pistolet z drukarki 3D jest właśnie – nie tylko dla Amerykanów – pewnym "signifie" połączenia broni z głupotą, które to połączenie, w dzisiejszej cywilizacji strachu, mogłoby się okazać katastrofą. Świadome były tego także amerykańskie władze, dlatego szybko wymusiły na organizacji Wilsona produkującej broń 3D, usunięcie instrukcji jej wykonania z Internetu. Pomysł jednak pozostał żywy, a Cody Wilson na pewno nie zrezygnuje ze swojej ideologii.

Dopełnienie: wsłuchuję się w komentarze dotyczące Cody'ego Wilsona, zarówno te z Ameryki jaki i Polski. U nas wielu mówi: szaleniec, anarchista. W Ameryce: lewicowiec, postępowiec.  Różnica poglądów - różnicą kultury, społecznej tożsamości. 

sobota, 4 maja 2013

Dziwny jest ten czas


Ciekawy tekst Arianny Huffington, założycielki największej obecnie gazety internetowej w Stanach Zjednoczonych "Huffingtonpost.com", mądrej i energicznej kobiety: (tekst) 

Autorka pisze o największym jej zdaniem deficycie Stanów Zjednoczonych - deficycie czasu (który ma być większy niż ten budżetowy wywołujący w narodzie ciągły niepokój). Huffington odwołuje się do książki dziennikarza Jamesa Gleicka "Szybciej". Gleick próbuje w niej dowieść, że największą cechą naszej epoki jest przyspieszenie, a współczesny świat dotknięty jest "chorobą pośpiechu". 

To przyspieszenie, według Huffington, determinuje dwa pojęcia związane z czasem. Powołując się na naukowców twierdzi ona, że większość ludzi mierzy się dziś z chronicznym uczuciem "głodu czasu" (time famine), a coraz mniej ludzi może sobie pozwolić na "dostatek czasu" (time affluence), chociaż według mnie jeszcze bardziej precyzyjnym określeniem byłaby "wygoda czasu".

Pojęcie "głodu czasu" amerykańscy naukowcy ukuli w latach dziewięćdziesiątych, żeby wyjaśnić co czują zabiegani rodacy przytłoczeni obowiązkami w pracy i ogólnym szybkim tempem życia. Ten głód czasu - w istocie - jest tęsknotą za wolnym czasem, za odczuciem czasu w ogóle, bo podczas codziennego życia czas często przybiera formę kodyfikatora zobowiązań, jest pojęciem użytkowym, jak dla bohaterów słynnej powieści Williama Faulknera "Wściekłość i wrzask".  I co jest tego wypadkową, jak niezwykle celnie zauważa Huffington, mechanizm naszych dni często zawiera w sobie próby oszczędzania czasu, wyszarpywania go "to tu to tam", a po przeżytym dniu często mamy niedosyt wolnego czasu, kładąc  się do łóżka bez oddechu.  

Z drugiej strony, głosy ludzi komentujących tekst Huffington: że na gospodarowanie czasem mogą pozwolić sobie tylko ludzie zamożni, ludzie mniej zamożni nie mają wyjścia. Zwykły Amerykanin musi długo pracować żeby funkcjonować w szalonej teraźniejszości, nie dąży do bogactwa czasu, bo nie ma perspektyw, żeby go osiągnąć.

Tekst dotyczy przede wszystkim Stanów Zjednoczonych, Stany Zjednoczone są dla Huffington punktem wyjścia, ale jakże łatwo przenieść go na przykład na grunt europejski, czy jeszcze bliżej - polski.  Jakże inna kultura, jakże różne stadium systemu politycznego, zaawansowania społecznego i gospodarczego, jakże różny światopogląd - a problemy dokładnie te same!

Giorgio de Chirico - "Zagadka godziny"

Inne wnioski z tekstu:

1. O czym nie wspomina Huffington: swego rodzaju znakiem współczesności jest fakt, że czas utożsamiamy z pojęciem czasu wolnego. Że czas, najogólniej mówiąc nie-wolny, jest dziś nie-czasem, bardziej dążeniem do wypełnienia zobowiązań, rzeczy koniecznych, żeby funkcjonować w społeczeństwie. Z czasem się dziś zwykle walczy, a nie z niego korzysta. 

2. Że kiedyś innowacje wprowadzali ludzie, którzy przyspieszali, działali szybciej od innych. Dziś i w przyszłości innowacje będą wprowadzać ci, którzy zwolnią, nie będą pędzić z prądem rzeki, którzy się dłużej zastanowią. 

3. Słowo "deadline", tak często dziś wykorzystywane, wzięło się (czego nie wiedziałem) z czasów obozów jenieckich organizowanych przez Amerykanów w trakcie Amerykańskiej Wojny Domowej czy jak się przyjęło w Polsce - wojny secesyjnej. Deadline to linia, której - pod groźbą rozstrzelania - nie mogli przekroczyć więźniowie, zazwyczaj znajdująca się w odległości kilkunastu metrów od ściany obozu (wynikało to z obawy przed ucieczką; wspinaczką lub podkopami). 

4. Ciekawa statystyka wyłowiona z tekstu: Według raportu Pew Reaserch Center (organizacja badająca różne rzeczy dotyczące sfery publicznej w USA) z 2008 roku, 68 procent Amerykanów na pytanie "co jest dla nich ważne" odpowiedziało - "czas wolny".  Ta odpowiedź pokonała między innymi "dzieci"  i "karierę".