Jest na świecie wiele takich miejsc, które pojawiają
się w naszej świadomości jak meteory - niespodziewanie rozpalając wyobraźnię i
szybko kończąc swój żywot w pamięci. Dowiadujemy się o nich z przekazów innych,
z książek, zdjęć czy mass mediów. Zwykle zostają zapamiętane, ponieważ wiążą się z
czymś złym, rzadziej z czymś dobrym. Na przykład gdyby ktoś rozpowiadał swoim znajomym, że
w miejscowości X dwa tygodnie temu mąż zabił żonę, a w miejscowości Y urodziły
się trojaczki - większość chciałaby podzielić się dalej informacją z
miejscowości X o zabójstwie. Gdyby w jakimś telewizyjnym paśmie informacyjnym
znalazły się dwa hipotetyczne materiały - pierwszy o rozwijającej się
turystyce w rejonie wodospadów Wiktorii na rzece Zambezi w Zimbabwe i drugi - o
zamachu bombowym w sąsiadującej Republice Południowej Afryki, statystycznie
więcej Europejczyków wbiłoby sobie do głowy na czas dłuższy właśnie zamach i z
tego materiału zapamiętałoby więcej szczegółów, także tych dotyczących miejsca.
W latach dziewięćdziesiątych i na początku nowego
tysiąclecia w oko świata wpadł dwukrotnie Kaukaz. Głównie Czeczenia. Tamtejsi górale
zamarzyli sobie niezależność od Rosji, zapragnęli niepodległości. W 1994 roku -
rozpoczęła się pierwsza wojna czeczeńska. W 1999 - druga. Ich niepodległościowe
dążenia spaliły jednak na panewce. Podobnie jak próba utworzenia państwa
islamskiego w Dagestanie. W wojnach z Rosją Czeczenia poniosła olbrzymie straty
- i ludzkie i terytorialne. Kraj został doszczętnie zniszczony. Po miastach nie
został kamień na kamieniu. Dziś formalnie Czeczenia, podobnie jak Dagestan czy
Inguszetia, są częścią Federacji Rosyjskiej i nikt nie uznaje ich
niepodległości. Autonomicznymi republikami rządzą de facto rosyjscy urzędnicy i
policja, a separatyści wciąż stawiają opór i dążą do uniezależnienia kraju od
nieproszonych gospodarzy.
Dlatego niezorientowanych mogły zdziwić wyniki
wyborów prezydenckich w Czeczenii w marcu tego roku. Władymir Putin otrzymał w
nich 99.7 procent głosów przy prawie stuprocentowej frekwencji. Problem jest
jednak taki, że Czeczeńcy tak naprawdę nie głosowali, a wyniki wymalowały
rosyjskie elity urzędowe, które sprawują formalną władzę nad republiką. Układ
jest prosty - urzędnicy dostają olbrzymie pieniądze od Putina do
zagospodarowania wedle potrzeb, Kreml nie rozlicza ich z żadnego rubla, ale w
zamian mają tak przeprowadzać wybory, żeby zwycięstwo wodza było przekonujące i
uznawane za uczciwe. Czeczeńskie komisje wyborcze mają o tyle prościej, że
zainteresowanie głosowaniem przez Czeczenów jest znikome, a właściwie nie ma go
wcale. Czeczeńcy nie uważają Moskwy, więc nie interesują ich wybory przez nią
organizowane. Nie chcą wybierać w warunkach Federacji, z której chcą wystąpić.
Jedyną furtką do niepodległości wciąż jest dla nich wojna. Ale wojny na razie
nie ma, choć na Kaukazie Północnym znów jest coraz bardziej niespokojnie.
Jednak świat już o Kaukazie zapomniał. Wyjechały
kamery, wyjechały mikrofony, wyjechały aparaty. Umarło więc życie, problemy,
ludzkie tragedie. Teraz patrzy się na Syrię, na Libię. Tymczasem na Kaukazie
ciągle trwa wojna. I to nie tylko w Czeczenii, ale także w sąsiadującej
republice Dagestanu. Choć jest to wojna bardziej sekretna i bardziej kontrolowana.
Jeśli już pojawiają się w mediach informacje o niespokojnych
republikach na południe Moskwy - o Czeczenii, Dagestanie czy Inguszetii, to
zwykle dotyczą one zamachów samobójczych, które nasiliły się w ostatnich
miesiącach. W maju w stolicy Dagestanu Machaczkale, zginęło 14 osób, a 87
zostało rannych w dwóch potężnych wybuchach. Wcześniej, w marcu, zginęło 5
policjantów, gdy kobieta-zamachowiec wysadziła się na posterunku policji.
Niedawno cudem uniknął śmierci prokurator Machaczkały, na którego zastawiono
pułapkę z trotylu, a w stolicy Czeczenii Groznym w zamachu bombowym śmierć
poniosło 4 rosyjskich żołnierzy. W poprzednim roku łącznie na Kaukazie zginęło
254 rosyjskich policjantów - to dla przykładu więcej, niż Ameryka straciła żołnierzy
podczas wojny w Afganistanie. Kaukaz ciągle jest niespokojny, a policja i
urzędnicy rosyjscy działają na tamtejszych jak płachta na byka.
Szczególnie Dagestańczycy zarzucają ostatnio Rosjanom
uprowadzenia, prześladowania i tortury. Przede wszystkim mówią: Rosjanie łamią
prawa człowieka. Dwa miesiące temu, na ulice Machaczkały wybiegł tłum
rozwścieczonych kobiet w hidżabach. Krzyczały w niebogłosy, żeby Rosjanie
wydali ich mężów i synów, których mieliby więzić w piwnicach i poddawać
najwymyślniejszym torturom. - Jesteście od gotowania zup swoim mężom, więc
wracajcie do domów, zróbcie te zupy i czekajcie na ich powrót – odpowiedział
szef posterunku policji krzyczącym kobietom. Jak utrzymuje Zhanna Ismaiłowa,
członkowie Federalnej Służby Bezpieczeństwa (FSB) uprowadzili jej dwóch synów. Mieli
napaść ich w pracy, zawiązać im oczy, wrzucić do samochodu i wywieźć. Jednego,
Asłana, uwolnili po dwóch dniach. Zhanna pokazywała później zdjęcia z telefonu
komórkowego, gdzie było widać rany jej syna, między innymi stopy spalone w wyniku
wstrząsów elektrycznych. Drugiego syna, Abdurakhmana, do tej pory nie
odzyskała. Takie historie w kraju opowiada się coraz częściej. Warto też
podkreślić, że nigdy wcześniej kobiety w hidżabach nie protestowały - nie miały
do tego ani praw, ani odwagi. Wydarzenie w Machaczkale było więc
bezprecedensowe. Zresztą kobiety na Kaukazie są ostatnimi czasy coraz bardziej
widoczne. Wiele z nich ciągle nie może powetować sobie straty bliskich im
mężczyzn, którzy zginęli w walkach partyzanckich ze służbami federalnymi. Coraz
więcej jest takich, które wychodzą za islamskich bojówkarzy, tylko po to, żeby
pomścić synów i mężów. Zwykle wysadzają się w tym celu w powietrze. Zaczęto je
już nawet określać mianem „czarnych wdów”.
„Czarne wdowy”, podobnie jak inni bojówkarze, nie
wyzwolą jednak swojego kraju spod władzy rosyjskich elit urzędniczych, a
okrutnym sposobem walki o swoje, dają tylko kolejny argument Rosji w walce z
separatystami, w tej chwili głównie Salafitami. Z jednej strony ruch oporu nie
jest na tyle silny, żeby zainteresować świat i zmusić go do spojrzenia na ręce
Putinowi, z drugiej strony - nawet jeśliby świat zacząłby oskarżać Putina o łamanie
praw człowieka, ten miałby bardzo mocne uzasadnienie w postaci walki z
terroryzmem jakiego kobiety z Dagestanu, a bojówkarze z Kaukazu w ogóle, się
przecież dopuszczają. Strzelając sobie przy tym w stopę i sprowadzając własne
racje do kategorii szaleńczych głosów, którym mało kto wierzy i będzie wierzył,
nawet jeśli są prawdziwe.
Rosja prowadzi więc na Kaukazie sekretną wojnę. I
wydaje się, że na razie nic się nie zmieni, bo gdyby nawet chciała do walki
zaangażować armię, na razie nie ma ku temu wystarczających powodów. Wcześniej,
Rosjanie mieli takie wytłumaczenie w postaci niezwykle barwnych postaci i okrutnych
wojowników - Szamira Basajewa, Emira Al Chattaba, czy Salmana Radujewa.
Wojciech Jagielski powiedział kiedyś mądrze, że gdyby w tamtym czasie
bojówkarzy tych nie poznał świat, Rosja musiałaby ich sama wymyśleć. Po to,
żeby dwie krwawe rzeźnie urządzone Czeczenom, jedne z najgorszych, jakich świat
dopuścił się po drugiej wojnie światowej, wytłumaczyć słowami nie do podważenia - że walczy się z terroryzmem. Z szaleńcami, którzy sieją popłoch wśród
ludności cywilnej.
W efekcie Rosja i republiki kaukaskie znajdują się obecnie w stanie cichej wojny. Rosja prowadzi sekretną politykę zmierzającą do podtrzymywania w Czeczenii, Dagestanie czy Inguszetii formalnej władzy - administracyjnej i politycznej - łamiąc prawa człowieka i starając się wytrzebić bojówkarzy bez rozgłosu. Natomiast republiki nie mają na tyle siły, żeby znów spróbować walki zbrojnej, nie mają na tyle swobody obywatelskiej, żeby wzmocnić autonomię drogą prawa politycznego i przede wszystkim nie są na tyle wspaniałomyślne i obojętne, żeby Rosję traktować inaczej niż w kategoriach mordercy, wrogów narodu i przede wszystkim wrogów wolności.
W efekcie Rosja i republiki kaukaskie znajdują się obecnie w stanie cichej wojny. Rosja prowadzi sekretną politykę zmierzającą do podtrzymywania w Czeczenii, Dagestanie czy Inguszetii formalnej władzy - administracyjnej i politycznej - łamiąc prawa człowieka i starając się wytrzebić bojówkarzy bez rozgłosu. Natomiast republiki nie mają na tyle siły, żeby znów spróbować walki zbrojnej, nie mają na tyle swobody obywatelskiej, żeby wzmocnić autonomię drogą prawa politycznego i przede wszystkim nie są na tyle wspaniałomyślne i obojętne, żeby Rosję traktować inaczej niż w kategoriach mordercy, wrogów narodu i przede wszystkim wrogów wolności.
Ale gdy Czeczeni czy Dagestańczycy podniosą się z
kolan, gdy ich miasteczka i wsie zostaną odbudowane, gdy nowe pokolenie
dorośnie do pojęcia ojczyzny, a gdzieś daleko w górach Kaukazu pojawi się nowy
Basajew albo Al Chattab, świat znów może dowiedzieć się o istnieniu tych
niespokojnych republik. I znowu zacznie kojarzyć Kaukaz z czymś złym, choć z
pewnością mógłby on aspirować do miana najpiękniejszego terytorialnie zakątka
na Ziemi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz