"Żaden człowiek nie jest samoistną wyspą; każdy stanowi ułomek kontynentu, część lądu. Jeżeli morze zmyje choćby grudkę ziemi, Europa będzie pomniejszona, tak samo jak gdyby pochłonęło przylądek, włość twoich przyjaciół czy twoją własną. Śmierć każdego człowieka umniejsza mnie, albowiem jestem zespolony z ludzkością. Przeto nigdy nie pytaj, komu bije dzwon: bije on Tobie." - John Donne

niedziela, 26 sierpnia 2012

Cicha wojna, którą świat się nie interesuje


Jest na świecie wiele takich miejsc, które pojawiają się w naszej świadomości jak meteory - niespodziewanie rozpalając wyobraźnię i szybko kończąc swój żywot w pamięci. Dowiadujemy się o nich z przekazów innych, z książek, zdjęć czy mass mediów. Zwykle zostają zapamiętane, ponieważ wiążą się z czymś złym, rzadziej z czymś dobrym. Na przykład gdyby ktoś rozpowiadał swoim znajomym, że w miejscowości X dwa tygodnie temu mąż zabił żonę, a w miejscowości Y urodziły się trojaczki - większość chciałaby podzielić się dalej informacją z miejscowości X o zabójstwie. Gdyby w jakimś telewizyjnym paśmie informacyjnym znalazły się dwa hipotetyczne materiały - pierwszy o rozwijającej się turystyce w rejonie wodospadów Wiktorii na rzece Zambezi w Zimbabwe i drugi - o zamachu bombowym w sąsiadującej Republice Południowej Afryki, statystycznie więcej Europejczyków wbiłoby sobie do głowy na czas dłuższy właśnie zamach i z tego materiału zapamiętałoby więcej szczegółów, także tych dotyczących miejsca. 

W latach dziewięćdziesiątych i na początku nowego tysiąclecia w oko świata wpadł dwukrotnie Kaukaz. Głównie Czeczenia. Tamtejsi górale zamarzyli sobie niezależność od Rosji, zapragnęli niepodległości. W 1994 roku - rozpoczęła się pierwsza wojna czeczeńska. W 1999 - druga. Ich niepodległościowe dążenia spaliły jednak na panewce. Podobnie jak próba utworzenia państwa islamskiego w Dagestanie. W wojnach z Rosją Czeczenia poniosła olbrzymie straty - i ludzkie i terytorialne. Kraj został doszczętnie zniszczony. Po miastach nie został kamień na kamieniu. Dziś formalnie Czeczenia, podobnie jak Dagestan czy Inguszetia, są częścią Federacji Rosyjskiej i nikt nie uznaje ich niepodległości. Autonomicznymi republikami rządzą de facto rosyjscy urzędnicy i policja, a separatyści wciąż stawiają opór i dążą do uniezależnienia kraju od nieproszonych gospodarzy. 

Dlatego niezorientowanych mogły zdziwić wyniki wyborów prezydenckich w Czeczenii w marcu tego roku. Władymir Putin otrzymał w nich 99.7 procent głosów przy prawie stuprocentowej frekwencji. Problem jest jednak taki, że Czeczeńcy tak naprawdę nie głosowali, a wyniki wymalowały rosyjskie elity urzędowe, które sprawują formalną władzę nad republiką. Układ jest prosty - urzędnicy dostają olbrzymie pieniądze od Putina do zagospodarowania wedle potrzeb, Kreml nie rozlicza ich z żadnego rubla, ale w zamian mają tak przeprowadzać wybory, żeby zwycięstwo wodza było przekonujące i uznawane za uczciwe. Czeczeńskie komisje wyborcze mają o tyle prościej, że zainteresowanie głosowaniem przez Czeczenów jest znikome, a właściwie nie ma go wcale. Czeczeńcy nie uważają Moskwy, więc nie interesują ich wybory przez nią organizowane. Nie chcą wybierać w warunkach Federacji, z której chcą wystąpić. Jedyną furtką do niepodległości wciąż jest dla nich wojna. Ale wojny na razie nie ma, choć na Kaukazie Północnym znów jest coraz bardziej niespokojnie.



Jednak świat już o Kaukazie zapomniał. Wyjechały kamery, wyjechały mikrofony, wyjechały aparaty. Umarło więc życie, problemy, ludzkie tragedie. Teraz patrzy się na Syrię, na Libię. Tymczasem na Kaukazie ciągle trwa wojna. I to nie tylko w Czeczenii, ale także w sąsiadującej republice Dagestanu. Choć jest to wojna bardziej sekretna i bardziej kontrolowana.

Jeśli już pojawiają się w mediach informacje o niespokojnych republikach na południe Moskwy - o Czeczenii, Dagestanie czy Inguszetii, to zwykle dotyczą one zamachów samobójczych, które nasiliły się w ostatnich miesiącach. W maju w stolicy Dagestanu Machaczkale, zginęło 14 osób, a 87 zostało rannych w dwóch potężnych wybuchach. Wcześniej, w marcu, zginęło 5 policjantów, gdy kobieta-zamachowiec wysadziła się na posterunku policji. Niedawno cudem uniknął śmierci prokurator Machaczkały, na którego zastawiono pułapkę z trotylu, a w stolicy Czeczenii Groznym w zamachu bombowym śmierć poniosło 4 rosyjskich żołnierzy. W poprzednim roku łącznie na Kaukazie zginęło 254 rosyjskich policjantów - to dla przykładu więcej, niż Ameryka straciła żołnierzy podczas wojny w Afganistanie. Kaukaz ciągle jest niespokojny, a policja i urzędnicy rosyjscy działają na tamtejszych jak płachta na byka. 

Szczególnie Dagestańczycy zarzucają ostatnio Rosjanom uprowadzenia, prześladowania i tortury. Przede wszystkim mówią: Rosjanie łamią prawa człowieka. Dwa miesiące temu, na ulice Machaczkały wybiegł tłum rozwścieczonych kobiet w hidżabach. Krzyczały w niebogłosy, żeby Rosjanie wydali ich mężów i synów, których mieliby więzić w piwnicach i poddawać najwymyślniejszym torturom. - Jesteście od gotowania zup swoim mężom, więc wracajcie do domów, zróbcie te zupy i czekajcie na ich powrót – odpowiedział szef posterunku policji krzyczącym kobietom. Jak utrzymuje Zhanna Ismaiłowa, członkowie Federalnej Służby Bezpieczeństwa (FSB) uprowadzili jej dwóch synów. Mieli napaść ich w pracy, zawiązać im oczy, wrzucić do samochodu i wywieźć. Jednego, Asłana, uwolnili po dwóch dniach. Zhanna pokazywała później zdjęcia z telefonu komórkowego, gdzie było widać rany jej syna, między innymi stopy spalone w wyniku wstrząsów elektrycznych. Drugiego syna, Abdurakhmana, do tej pory nie odzyskała. Takie historie w kraju opowiada się coraz częściej. Warto też podkreślić, że nigdy wcześniej kobiety w hidżabach nie protestowały - nie miały do tego ani praw, ani odwagi. Wydarzenie w Machaczkale było więc bezprecedensowe. Zresztą kobiety na Kaukazie są ostatnimi czasy coraz bardziej widoczne. Wiele z nich ciągle nie może powetować sobie straty bliskich im mężczyzn, którzy zginęli w walkach partyzanckich ze służbami federalnymi. Coraz więcej jest takich, które wychodzą za islamskich bojówkarzy, tylko po to, żeby pomścić synów i mężów. Zwykle wysadzają się w tym celu w powietrze. Zaczęto je już nawet określać mianem „czarnych wdów”.  

„Czarne wdowy”, podobnie jak inni bojówkarze, nie wyzwolą jednak swojego kraju spod władzy rosyjskich elit urzędniczych, a okrutnym sposobem walki o swoje, dają tylko kolejny argument Rosji w walce z separatystami, w tej chwili głównie Salafitami. Z jednej strony ruch oporu nie jest na tyle silny, żeby zainteresować świat i zmusić go do spojrzenia na ręce Putinowi, z drugiej strony - nawet jeśliby świat zacząłby oskarżać Putina o łamanie praw człowieka, ten miałby bardzo mocne uzasadnienie w postaci walki z terroryzmem jakiego kobiety z Dagestanu, a bojówkarze z Kaukazu w ogóle, się przecież dopuszczają. Strzelając sobie przy tym w stopę i sprowadzając własne racje do kategorii szaleńczych głosów, którym mało kto wierzy i będzie wierzył, nawet jeśli są prawdziwe.

Rosja prowadzi więc na Kaukazie sekretną wojnę. I wydaje się, że na razie nic się nie zmieni, bo gdyby nawet chciała do walki zaangażować armię, na razie nie ma ku temu wystarczających powodów. Wcześniej, Rosjanie mieli takie wytłumaczenie w postaci niezwykle barwnych postaci i okrutnych wojowników - Szamira Basajewa, Emira Al Chattaba, czy Salmana Radujewa. Wojciech Jagielski powiedział kiedyś mądrze, że gdyby w tamtym czasie bojówkarzy tych nie poznał świat, Rosja musiałaby ich sama wymyśleć. Po to, żeby dwie krwawe rzeźnie urządzone Czeczenom, jedne z najgorszych, jakich świat dopuścił się po drugiej wojnie światowej, wytłumaczyć słowami nie do podważenia - że walczy się z terroryzmem. Z szaleńcami, którzy sieją popłoch wśród ludności cywilnej.  

W efekcie Rosja i republiki kaukaskie znajdują się obecnie w stanie cichej wojny. Rosja prowadzi sekretną politykę zmierzającą do podtrzymywania w Czeczenii, Dagestanie czy Inguszetii formalnej władzy - administracyjnej i politycznej - łamiąc prawa człowieka i starając się wytrzebić bojówkarzy bez rozgłosu. Natomiast republiki nie mają na tyle siły, żeby znów spróbować walki zbrojnej, nie mają na tyle swobody obywatelskiej, żeby wzmocnić autonomię drogą prawa politycznego i przede wszystkim nie są na tyle wspaniałomyślne i obojętne, żeby Rosję traktować inaczej niż w kategoriach mordercy, wrogów narodu i przede wszystkim wrogów wolności.  

Ale gdy Czeczeni czy Dagestańczycy podniosą się z kolan, gdy ich miasteczka i wsie zostaną odbudowane, gdy nowe pokolenie dorośnie do pojęcia ojczyzny, a gdzieś daleko w górach Kaukazu pojawi się nowy Basajew albo Al Chattab, świat znów może dowiedzieć się o istnieniu tych niespokojnych republik. I znowu zacznie kojarzyć Kaukaz z czymś złym, choć z pewnością mógłby on aspirować do miana najpiękniejszego terytorialnie zakątka na Ziemi. 



  



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz